Weszli do domu. Teed i Nesteg spojrzeli na nich. Teed wygiął wargi w
niby uśmiechu i powrócił do rozmowy z starym przyjacielem. Wspominali
dawne czasy. Dermin i Lillian nie chcieli im przeszkadzać więc wzięli
krzesła, które stały przy stole, postawili je obok pieca i usiedli.
Dermin otworzył metalowe, niezbyt wielkie, ale trochę większe niż zwykle
się spotyka drzwiczki od pieca. Dołożył trochę drew. Nie zamknął
drzwiczek. Razem z Lillian patrzyli w ogień.
-A pamiętasz jak przyłapała nas profesor Arg na pojedynku? – Usłyszeli pytanie śmiejącego się Teeda.
-Pamiętam. – Odpowiedział śmiejąc się Nesteg. – Przez miesiąc czyściliśmy stajnie. Nie mogliśmy używać naszych mocy.
-Tak tak. Pamiętam jak jedna z tych kul ognia-pułapek przyrumieniła mi skórę.
Nesteg śmiał się głośno wraz z Teedicusem. Dermin nie słyszał reszty.
Pomyślał, że to dobrze, że jego przyjaciel ma z kim porozmawiać o
starych czasach. Nie ufał Nestegowi, ale sam fakt, że Teed się śmieje,
że jest radosny dodawał Derminowi otuchy.
Po długiej chwili śmiechów i zdań wymawianych przez głośny śmiech nastała cisza. Teed zapytał Nestega:
-Czy mówi ci coś zdanie „Nastąpi Powrót dawnych czasów.”?
Nesteg zamknął oczy zastanawiając się, przeglądając informacje które zawarte były w jego umyśle.
-Powrót dawnych czasów… - Wymruczał. – Powrót… Na Ducha Światła. Gdzie to usłyszałeś Teedzie?
-W umyśle. Podczas ostatniego spotkania z Beldem. Przekazał mi tylko tyle. Nic więcej. Wiesz o co chodzi?
Nesteg przełknął ślinę i odpowiedział:
-Wiem Teedicusie. Niestety wiem.
Nastała cisza. Cala trójka przyglądał się na Nestega czekając aż wyjaśni czym jest ten „Powrót dawnych czasów”.
-„Powrót dawnych czasów” to proces. Proces, którego nie można odwrócić. Nie wiem co dokładnie chce zrobić Beld, ale jeśli wybrał „Powrót dawnych czasów” to musiał nabrać mocy przez te wszystkie lata. – Powiedział po chwili milczenia Nesteg.
-Ale czym dokładnie jest ten proces? – Zapytał Teed ponaglając przyjaciela.
-Proces ten ma na celu sprowadzić minione lata. Beld zapewne chce go
wykorzystać by przywołać z otchłani przeszłości lata swej świetności.
Lata gdy był potężnym władcą.
Dermin spojrzał na Nestega pytająco.
-Dlaczego po prostu nie opanuje świata? Kiedyś ponoć był wielkim władcą, miał wielką władzę. – Zapytał Nestega.
-Mógłby to zrobić. – Odparł Nesteg odwracając wzrok od Teeda i patrząc
teraz na Dermina. – Ale nie jest to opłacalne. Musiałby poświęcić na to
lata, a może i wieki. Jeśli wykorzysta „Powrót dawnych czasów”
to nie tylko znów zostanie władcą absolutnym. Będzie mógł przywrócić do
życia tych, który zapragnie ożywić: najwierniejszych doradców,
czarodziejów wiernie mu służących, wielkie wojsko.
-Przywrócić do życia? – Zapytała zaskoczona Lillian. – Czy to w ogóle możliwe?
Nesteg odetchnął głęboko po czym odparł:
-Nie do końca przywrócić do życia. Sprawi, że dla dusz i ciał tych osób
cofnie się czas. Nie będę pamiętały, że umarły. Będą myśleć, że dalej
żyją. Będą mieć moc jaką mieli, albo i większą. Nie wszystko da się
cofnąć. – Spuścił wzrok i powiedział smutno: - Śmierć w nich zostanie.
Będą dawać śmierć gdzie zapragnął. Ich dusze będą w ciałach, ale będzie w
nich śmieć. Nie będą należeć ani do naszego świata, ani do Zaświatów.
Będą czymś i niczym.
Przerwał na chwilę. Popatrzył na każdego z gości.
-Czy wiecie co to oznacza? – Zapytał po krótkiej chwili.
Teed już miał coś powiedzieć, ale Dermin go ubiegł i rzekł:
-Ani żywi, ani martwi.
"Pisarskie" widzimisię Topielca
niedziela, 25 listopada 2012
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 16
Zasiedli przy stole, a Nesteg podał przybyłym zupę korzenną którą
właśnie ugotował. Jedli w milczeniu. Dermin spostrzegł, że stary znajomy
Teeda co chwila spogląda na miecz, który zawieszony był teraz za
oparciu krzesła.
-Więc zapanowałeś nad nim. – Powiedział Nesteg do Dermina. – Ciężko było?
Dermin przełknął łyżkę zupy i odpowiedział:
-Nie. Zapanować nie było trudną rzeczą. Dojść do tego jak zapanować już tak.
Skończyli jeść zupę i Nesteg zapytał:
-Pokażesz mi swój miecz?
-Nie. – Odparł szybko Dermin.
-Dlaczego?
-Przysięga złożona mocy miecza. – Odpowiedział Dermin. – Ale zapewne o tym wiesz.
Nesteg uśmiechnął się przebiegle. Wstał, pozbierał miski po zupie i zaniósł je do dużej miednicy znajdującej się obok pieca. Wrócił do gości i znów usiadł przy stole.
-Czy myślisz młody człowieku, że musisz stosować się do jakiejś tam przysięgi złożonej przedmiotowi? – Zapytał Nesteg.
Dermin zastanawiał się nad odpowiedzią. Pytanie było proste. Odpowiedź na pytanie na pewno nie brzmiała tak lub nie.
-Przysięga. – Powiedział Dermin bez specjalnych emocji.
Wstał od stołu.
-Wybaczcie, ale pójdę zaczerpnąć świeżego powietrza. – Zwrócił się towarzyszy i Nestega.
Zdjął miecz z oparcia i przełożył pendent przez prawe ramię. Ruszył w stronę drzwi.
-Zaczekaj. – Zwróciła się do niego Lillian. – Pójdę z tobą. Chciałabym o czymś porozmawiać.
Wstała i dołączyła do Dermina. Lillian wyszła z domu, a Dermin rzucił jeszcze Nestegowi spojrzenie pełne nieufności zanim zamknął drzwi. Stanęli na werandzie. Dermin oparł dłonie na barierce i zapytał:
-O czym chciałaś porozmawiać?
Lillian nie spojrzała na niego, lecz patrzyła przez liście na niebo, które coraz gęściej zakrywało się chmurami. Nie odwracając wzroku odrzekła:
-Nesteg. Nie ufam mu. Jest w nim coś… Niepojącego.
Dermin westchnął. Patrzył teraz w las – coraz ciemniejszy, bardziej mroczny. Las, którego Dermin się bał. Pierwszy raz w życiu bał się lasu.
-Także mu nie ufam. – Odparł. – Teed powiedział, że Nesteg wskaże nam drogę. W to nie wątpię… Ale ta droga doprowadzi nas do…
-Śmierci. – Dziewczyna dokończyła za niego.
Dermin uśmiechnął się nie odwracając wzroku od mroku lasu. Pomyślał, że Lillian jest bardzo bystrą osobą. Wiedział o tym gdy po raz pierwszy ją zobaczył, ale teraz nabrał całkowitej pewności. Odwrócił ku niej głowę. Patrzył na nią przez chwilę nim cokolwiek powiedział.
-Tak. Ale może się mylimy. – Powiedział chcąc uspokoić nieco Lillian. A może i siebie. – W końcu Teed to czarodziej. Chyba nie dałby się tak po prostu wykiwać. Albo wie to co my, albo my się mylimy.
Lillian spojrzała w oczy Dermina. Uśmiechnęła się swym cudnym uśmiechem i przemówiła anielskim głosem:
-Jakkolwiek by nie było nie wolno się nam poddawać Derminie. Póki wierzymy mamy szansę na zwycięstwo. Nawet jeśli naszą trójkę będą otaczać sami krętacze i zdrajcy mamy szansę póki mam wiarę i… siebie.
Dermin nie mógł się nie uśmiechnąć słysząc te słowa. Odwrócił głowę i znów zapatrzył się w coraz bardziej mroczny las. W tym mroku była groźba. Tego był pewny. Lillian spojrzała tam gdzie on.
-Dlaczego tak się przyglądasz tym drzewom? – Zapytała.
-Nie drzewa mnie interesują. Mrok. Jemu się przyglądam. – Odpowiedział nie odwracając szarych oczu od ciemnego lasu. – W powietrzu, w tym mroku, w całym tym miejscu wisi groźba.
Lillian spojrzała na niego z wyrazem twarzy, który zdradzał nie tyle zdziwienie co zaintrygowanie.
-Groźba? – Zapytała. – Jakiego rodzaju?
Dermin spojrzał na nią. Po raz pierwszy dostrzegła w jego szarych oczach cień strachu. Po chwili milczenia odpowiedział lekko drżącym głosem.
-Ona nie ma rodzaju.
Lillian nie widziała o co chodzi Derminowi. Mimo iż była czarodziejką, nie potrafiła odgadnąć jego myśli. Nie potrafiła rozwikłać zagadki umysłu Dermina.
-Derminie. – Powiedziała spokojnie. – Spokojnie. Zgadzam się, że nie jest tu bezpiecznie… Przynajmniej nie do końca bezpiecznie. Ale póki co musimy tu zostać. Jeśli masz rację , to nie możemy zdradzić, że coś podejrzewamy. To działa na naszą korzyść.
-Masz rację. – Odpowiedział Dermin ciężko wzdychając. – Nie popadajmy w paranoję.
Ciągle opierając dłonie o barierkę spojrzał na niebo zakryte chmurami. Dostrzegł między nimi smużkę słonecznego światła. Poczuł jak Lillian niepewnie kładzie swą dłoń na jego dłoni. Nie odwrócił się, nie spojrzał. Nie chciał psuć tej chwili. Chwili w której była magia. Najsilniejsza magia jaka istniała na świecie.
-Więc zapanowałeś nad nim. – Powiedział Nesteg do Dermina. – Ciężko było?
Dermin przełknął łyżkę zupy i odpowiedział:
-Nie. Zapanować nie było trudną rzeczą. Dojść do tego jak zapanować już tak.
Skończyli jeść zupę i Nesteg zapytał:
-Pokażesz mi swój miecz?
-Nie. – Odparł szybko Dermin.
-Dlaczego?
-Przysięga złożona mocy miecza. – Odpowiedział Dermin. – Ale zapewne o tym wiesz.
Nesteg uśmiechnął się przebiegle. Wstał, pozbierał miski po zupie i zaniósł je do dużej miednicy znajdującej się obok pieca. Wrócił do gości i znów usiadł przy stole.
-Czy myślisz młody człowieku, że musisz stosować się do jakiejś tam przysięgi złożonej przedmiotowi? – Zapytał Nesteg.
Dermin zastanawiał się nad odpowiedzią. Pytanie było proste. Odpowiedź na pytanie na pewno nie brzmiała tak lub nie.
-Przysięga. – Powiedział Dermin bez specjalnych emocji.
Wstał od stołu.
-Wybaczcie, ale pójdę zaczerpnąć świeżego powietrza. – Zwrócił się towarzyszy i Nestega.
Zdjął miecz z oparcia i przełożył pendent przez prawe ramię. Ruszył w stronę drzwi.
-Zaczekaj. – Zwróciła się do niego Lillian. – Pójdę z tobą. Chciałabym o czymś porozmawiać.
Wstała i dołączyła do Dermina. Lillian wyszła z domu, a Dermin rzucił jeszcze Nestegowi spojrzenie pełne nieufności zanim zamknął drzwi. Stanęli na werandzie. Dermin oparł dłonie na barierce i zapytał:
-O czym chciałaś porozmawiać?
Lillian nie spojrzała na niego, lecz patrzyła przez liście na niebo, które coraz gęściej zakrywało się chmurami. Nie odwracając wzroku odrzekła:
-Nesteg. Nie ufam mu. Jest w nim coś… Niepojącego.
Dermin westchnął. Patrzył teraz w las – coraz ciemniejszy, bardziej mroczny. Las, którego Dermin się bał. Pierwszy raz w życiu bał się lasu.
-Także mu nie ufam. – Odparł. – Teed powiedział, że Nesteg wskaże nam drogę. W to nie wątpię… Ale ta droga doprowadzi nas do…
-Śmierci. – Dziewczyna dokończyła za niego.
Dermin uśmiechnął się nie odwracając wzroku od mroku lasu. Pomyślał, że Lillian jest bardzo bystrą osobą. Wiedział o tym gdy po raz pierwszy ją zobaczył, ale teraz nabrał całkowitej pewności. Odwrócił ku niej głowę. Patrzył na nią przez chwilę nim cokolwiek powiedział.
-Tak. Ale może się mylimy. – Powiedział chcąc uspokoić nieco Lillian. A może i siebie. – W końcu Teed to czarodziej. Chyba nie dałby się tak po prostu wykiwać. Albo wie to co my, albo my się mylimy.
Lillian spojrzała w oczy Dermina. Uśmiechnęła się swym cudnym uśmiechem i przemówiła anielskim głosem:
-Jakkolwiek by nie było nie wolno się nam poddawać Derminie. Póki wierzymy mamy szansę na zwycięstwo. Nawet jeśli naszą trójkę będą otaczać sami krętacze i zdrajcy mamy szansę póki mam wiarę i… siebie.
Dermin nie mógł się nie uśmiechnąć słysząc te słowa. Odwrócił głowę i znów zapatrzył się w coraz bardziej mroczny las. W tym mroku była groźba. Tego był pewny. Lillian spojrzała tam gdzie on.
-Dlaczego tak się przyglądasz tym drzewom? – Zapytała.
-Nie drzewa mnie interesują. Mrok. Jemu się przyglądam. – Odpowiedział nie odwracając szarych oczu od ciemnego lasu. – W powietrzu, w tym mroku, w całym tym miejscu wisi groźba.
Lillian spojrzała na niego z wyrazem twarzy, który zdradzał nie tyle zdziwienie co zaintrygowanie.
-Groźba? – Zapytała. – Jakiego rodzaju?
Dermin spojrzał na nią. Po raz pierwszy dostrzegła w jego szarych oczach cień strachu. Po chwili milczenia odpowiedział lekko drżącym głosem.
-Ona nie ma rodzaju.
Lillian nie widziała o co chodzi Derminowi. Mimo iż była czarodziejką, nie potrafiła odgadnąć jego myśli. Nie potrafiła rozwikłać zagadki umysłu Dermina.
-Derminie. – Powiedziała spokojnie. – Spokojnie. Zgadzam się, że nie jest tu bezpiecznie… Przynajmniej nie do końca bezpiecznie. Ale póki co musimy tu zostać. Jeśli masz rację , to nie możemy zdradzić, że coś podejrzewamy. To działa na naszą korzyść.
-Masz rację. – Odpowiedział Dermin ciężko wzdychając. – Nie popadajmy w paranoję.
Ciągle opierając dłonie o barierkę spojrzał na niebo zakryte chmurami. Dostrzegł między nimi smużkę słonecznego światła. Poczuł jak Lillian niepewnie kładzie swą dłoń na jego dłoni. Nie odwrócił się, nie spojrzał. Nie chciał psuć tej chwili. Chwili w której była magia. Najsilniejsza magia jaka istniała na świecie.
"Powrót dawnych czasów" mini-rodział 15
Dojechali do domu i zsiedli z koni. Przywiązali je do drewnianej
barierki przy werandzie, po czym ruszyli w stronę drzwi lecz nie uszli
dziesięciu kroków i Teed zatrzymał towarzyszy.
-Poczekajcie. – Wyciągną ręce tak jakby dotykał szyby. – Spryciarz. Osłony. Ooo… I alarmy też. Muszę przyznać, że poczynił postępy.
Poruszał przed sobą rękami i dodał:
-Zrobiłem nam przejście. Zdziwi się.
Uśmiechnął się nieznacznie i poprowadził ich ku drzwi. Zapukał do drzwi, które po chwili się uchyliły.
-Któż to do mnie przybywa? Do starego, zniedołężniałego czarodzieja? – Zapytał głos.
-I ty się jeszcze pytasz? Któż inny by przeszedł przez te twoje osłony jeśli nie ja? – Odparł pytaniem Teed.
Głos przez moment nie odpowiadał.
-Myślę, że na całym świecie znalazłoby się bardzo niewiele osób, a w tej okolicy tylko jedna. – Drzwi otwarły się szeroko i przez próg przeszedł starszy mężczyzna. – Teedzie. Stary druchu.
Powitał czarodzieja serdecznie. Długie, proste, siwe włosy spływały z ramion. Mężczyzna był wysoki. Twarz była jasnej cery i bardzo wyraźnie było widać kości policzkowe. Przyodziany był w prostą, lnianą szatę. Przepasany był szerokim, czarnym pasem ze złotą klamrą.
-Jak dawno nie widziałem tych postrzępionych, długich włosów, tej długiej twarzy, chudych paluchów. Teedicusie… Jak miło Cię widzieć. – Odpowiedział przyjaciel czarodzieja. A kogóż to przyprowadziłeś?
Teed skierował chude ramię ku Derminowi i Liilian.
-To mój młody przyjaciel Dermin oraz Lillian, którą poznałem przed kilkoma dniami. Lillian jest Siostrą Run. – Odparł Teed.
-Siostra Run… Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek spotkam którąś z was.
-Dermin jest…
-Władcą Miecza. Jednak pokrzyżowałeś plany rady Teedzie. Bardzo dobrze. – Przerwał Teedowi.
Teedicus zwrócił się ku towarzyszom:
-Derminie, Lillian to Nesteg, mistrz iluzji. – Przedstawił im przyjaciela.
Nesteg zaśmiał się głośno.
-Mistrz iluzji. Nie onieśmielaj mnie przyjacielu. – Powiedział Nesteg. – Cóż takiego was do mnie sprowadza?
Teed westchnął.
-Niestety problemy mój przyjacielu, niestety problemy.
Nesteg patrzył na gości przez chwilę po czym powiedział:
-Nie stójmy tu tak. Zbiera się na deszcz. Zapraszam do środka.
Wprowadził przybyszów do domu i zamknął drzwi rozglądając się jeszcze czy nikt za nimi nie przybył.
-Poczekajcie. – Wyciągną ręce tak jakby dotykał szyby. – Spryciarz. Osłony. Ooo… I alarmy też. Muszę przyznać, że poczynił postępy.
Poruszał przed sobą rękami i dodał:
-Zrobiłem nam przejście. Zdziwi się.
Uśmiechnął się nieznacznie i poprowadził ich ku drzwi. Zapukał do drzwi, które po chwili się uchyliły.
-Któż to do mnie przybywa? Do starego, zniedołężniałego czarodzieja? – Zapytał głos.
-I ty się jeszcze pytasz? Któż inny by przeszedł przez te twoje osłony jeśli nie ja? – Odparł pytaniem Teed.
Głos przez moment nie odpowiadał.
-Myślę, że na całym świecie znalazłoby się bardzo niewiele osób, a w tej okolicy tylko jedna. – Drzwi otwarły się szeroko i przez próg przeszedł starszy mężczyzna. – Teedzie. Stary druchu.
Powitał czarodzieja serdecznie. Długie, proste, siwe włosy spływały z ramion. Mężczyzna był wysoki. Twarz była jasnej cery i bardzo wyraźnie było widać kości policzkowe. Przyodziany był w prostą, lnianą szatę. Przepasany był szerokim, czarnym pasem ze złotą klamrą.
-Jak dawno nie widziałem tych postrzępionych, długich włosów, tej długiej twarzy, chudych paluchów. Teedicusie… Jak miło Cię widzieć. – Odpowiedział przyjaciel czarodzieja. A kogóż to przyprowadziłeś?
Teed skierował chude ramię ku Derminowi i Liilian.
-To mój młody przyjaciel Dermin oraz Lillian, którą poznałem przed kilkoma dniami. Lillian jest Siostrą Run. – Odparł Teed.
-Siostra Run… Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek spotkam którąś z was.
-Dermin jest…
-Władcą Miecza. Jednak pokrzyżowałeś plany rady Teedzie. Bardzo dobrze. – Przerwał Teedowi.
Teedicus zwrócił się ku towarzyszom:
-Derminie, Lillian to Nesteg, mistrz iluzji. – Przedstawił im przyjaciela.
Nesteg zaśmiał się głośno.
-Mistrz iluzji. Nie onieśmielaj mnie przyjacielu. – Powiedział Nesteg. – Cóż takiego was do mnie sprowadza?
Teed westchnął.
-Niestety problemy mój przyjacielu, niestety problemy.
Nesteg patrzył na gości przez chwilę po czym powiedział:
-Nie stójmy tu tak. Zbiera się na deszcz. Zapraszam do środka.
Wprowadził przybyszów do domu i zamknął drzwi rozglądając się jeszcze czy nikt za nimi nie przybył.
"Powrót dawnych czasów" mini-rodział 14
Leśna ścieżka wiła się i zakręcała. Jechali powoli by nie narazić koni
na połamanie nóg. Od ostatniej przygody z assasynami byli bardziej
ostrożni. Nie chcieli by znów ich zaskoczono. W lesie było cicho. Tylko
od czasu do czasu dało się słyszeć odgłosy ptaków. Delikatny wiatr
poruszał liśćmi drzew. Dźwięk łamania gałązki stawiał ich w gotowości do
starcia z wrogiem, lecz zawsze okazywało się, że to lis czy inne
niewielkie, leśne zwierzę.
Wczesnym rankiem opuścili miasto Efar do którego przybyli poprzedniego dnia i spali w gospodzie. Przez pewien czas jechali po trawistej równinie i około południa wjechali do tego lasu. Kierowali się do domu przyjaciela Teeda, który znajdował się gdzieś w tym lesie. Dermin ani Lillian nie pytali kim jest ten przyjaciel gdyż ufali Teedowi. Ale ciekawość w Derminie w końcu wzięła górę.
-Kim jest ten twój znajomy? – Zapytał przyciszonym głosem.
Teed cofając się pamięcią ku przeszłości odpowiedział:
-To bardzo stary znajomy. Znamy się z czasów gdy uczęszczałem do Akademii Magii. Konkurowaliśmy prawie o wszystko, ale w efekcie staliśmy się przyjaciółmi. Podzielał moje poglądy co do rady i przez pewien czas, zanim odszedłem, był moim agentem. Gdy odszedłem i zamieszkałem na tej górskie polanie on został. Po pewnym czasie odwiedził mnie i powiedział, że także miał już dość tego co rada wyprawia. Zamieszkał w tym lesie. Prawie nikt nie wie, że tu mieszka.
-Dlaczego? – Zapytał zaciekawiony Dermin.
-Bo mało kto zapuszcza się w głąb tego lasu. Ludzie wierzą, że wieki temu został przeklęty, ale to bzdury. Tylko w kilku miejscach zastawił jakieś pułapki iluzyjne. Lubił to. Po prostu kochał iluzje. Pamiętam jak razu pewnego stworzył iluzję potwora: wielki łeb, ogromnie, sztyletowate zębiska, kolce na łbie i wzdłuż całego kręgosłupa, wielkie, potężnie umięśnione cielsko, szpony ostre jak brzytwa. Przynajmniej tak wyglądały. – Uśmiechnął się do wspomnień. – Przez tą iluzję zdemolowałem swój pokój. Ciskałem ogniem, próbowałem tego stwora zamrozić, unieruchomić, rzucałem różnego rodzaju magiczne sieci. Nic to nie dało. Wszystko przechodziło przez niego. Zanim pojąłem, że to iluzja mój pokój wyglądał jak pole bitwy. Gdy dorwałem tego dowcipnisia przez tydzień wisiał nagi w powietrzu, w głównym holu. Taka mała zemsta.
Lillian zachichotała, a Dermin starał się tłumić śmiech.
-Tak mściwy byłeś Teedzie? – Zapytała żartobliwie Lillian.
Teed zaśmiał się nie zważając na to czy ktoś ich usłyszy.
-Młody byłe i różne żarty się mi trzymały. Wybaczyliśmy sobie. Po kilku latach. Potem zostałem mianowany na najpotężniejszego czarodzieja, on został moim zastępcą. Potem już wiecie: brak porozumienia z radą, moje odejście.
-A po co właściwie do niego jedziemy? – Zapytała Lillian.
Teed milczał przez chwilę, po czym odparł:
-Myślę, że jest on jedyną, która może nam doradzić co zrobić. Chyba tylko on może wskazać nam drogę.
Zapadła cisza. Wciąż jechali krętą leśną ścieżką, aż w końcu im oczom ukazał się niewielki domek.
Wczesnym rankiem opuścili miasto Efar do którego przybyli poprzedniego dnia i spali w gospodzie. Przez pewien czas jechali po trawistej równinie i około południa wjechali do tego lasu. Kierowali się do domu przyjaciela Teeda, który znajdował się gdzieś w tym lesie. Dermin ani Lillian nie pytali kim jest ten przyjaciel gdyż ufali Teedowi. Ale ciekawość w Derminie w końcu wzięła górę.
-Kim jest ten twój znajomy? – Zapytał przyciszonym głosem.
Teed cofając się pamięcią ku przeszłości odpowiedział:
-To bardzo stary znajomy. Znamy się z czasów gdy uczęszczałem do Akademii Magii. Konkurowaliśmy prawie o wszystko, ale w efekcie staliśmy się przyjaciółmi. Podzielał moje poglądy co do rady i przez pewien czas, zanim odszedłem, był moim agentem. Gdy odszedłem i zamieszkałem na tej górskie polanie on został. Po pewnym czasie odwiedził mnie i powiedział, że także miał już dość tego co rada wyprawia. Zamieszkał w tym lesie. Prawie nikt nie wie, że tu mieszka.
-Dlaczego? – Zapytał zaciekawiony Dermin.
-Bo mało kto zapuszcza się w głąb tego lasu. Ludzie wierzą, że wieki temu został przeklęty, ale to bzdury. Tylko w kilku miejscach zastawił jakieś pułapki iluzyjne. Lubił to. Po prostu kochał iluzje. Pamiętam jak razu pewnego stworzył iluzję potwora: wielki łeb, ogromnie, sztyletowate zębiska, kolce na łbie i wzdłuż całego kręgosłupa, wielkie, potężnie umięśnione cielsko, szpony ostre jak brzytwa. Przynajmniej tak wyglądały. – Uśmiechnął się do wspomnień. – Przez tą iluzję zdemolowałem swój pokój. Ciskałem ogniem, próbowałem tego stwora zamrozić, unieruchomić, rzucałem różnego rodzaju magiczne sieci. Nic to nie dało. Wszystko przechodziło przez niego. Zanim pojąłem, że to iluzja mój pokój wyglądał jak pole bitwy. Gdy dorwałem tego dowcipnisia przez tydzień wisiał nagi w powietrzu, w głównym holu. Taka mała zemsta.
Lillian zachichotała, a Dermin starał się tłumić śmiech.
-Tak mściwy byłeś Teedzie? – Zapytała żartobliwie Lillian.
Teed zaśmiał się nie zważając na to czy ktoś ich usłyszy.
-Młody byłe i różne żarty się mi trzymały. Wybaczyliśmy sobie. Po kilku latach. Potem zostałem mianowany na najpotężniejszego czarodzieja, on został moim zastępcą. Potem już wiecie: brak porozumienia z radą, moje odejście.
-A po co właściwie do niego jedziemy? – Zapytała Lillian.
Teed milczał przez chwilę, po czym odparł:
-Myślę, że jest on jedyną, która może nam doradzić co zrobić. Chyba tylko on może wskazać nam drogę.
Zapadła cisza. Wciąż jechali krętą leśną ścieżką, aż w końcu im oczom ukazał się niewielki domek.
"Powrót dawnych czasów" mini-rodział 13
Koń zarżał, a Dermin poklepał go po długiej szyi. Jechał za Teedem i
Lillian. Odkąd opuścili rodzinne strony, ta dwójka rozmawiała prawie bez
przerwy. Ale Derminowi nawet to odpowiadało. Mógł spokojnie myśleć.
-Kim właściwie jest szaman? – Zapytał przerywając rozmowę dwójki towarzyszy.
Teed spojrzał na niego przez ramię. Chwilę milczał zastanawiając się jak wyjaśnić to komuś, kto nigdy nie miał styczności z magią. W końcu rzekł:
-Szaman to jeden z wielu rodzajów magicznych istot. Jego moc głównie opiera się na kontakcie z duchami, jednakże potrafi korzystać z błyskawic w różnych formach.
-Skoro używa błyskawic to jak spalił twój rodzinny dom? – Dopytywał się Dermin.
-Jak już powiedziałem, jego moc jest związana z duchami. Nie wliczając błyskawic, szaman tak jakby posługuje się duchami. Przyzywa duchy żywiołów i panuje nad nimi. Wtedy przyzwał ducha ognia. Niegdyś pewien szaman opowiedział mi na jakiej zasadzie się to dzieje. Szaman jako młody człowiek zostaje otruty, lecz nie do końca. W pewien sposób nadal jest związany ze swym ciałem. Udaje się do Zaświatów na plan duchów natury. Podpisuje swego rodzaju kontrakt z danym duchem. Gdy go przyzywa, używa swego ciała nako drzwi z Zaświatów do naszego świata. Duchy żywiołów są potężne. Po dziś dzień dziwię się jak zdołaliśmy z matką uciec.
Dermin starał się to pojąć. Po chwili zapytał:
-Skoro używa duchów i błyskawic, to dlaczego powiedział, że potrafi władać mocami czarodzieja?
-Blef. – Odpowiedział czarodziej. – Blef, albo…
Przerwał, a coraz bardziej zaciekawiony Dermin dopytywał się:
-Albo?
-Albo znalazł Księgę Słów. – Odpowiedział wreszcie Teedicus.
-Księgę Słów? Co to takiego?
-Jest to księga gdzie spisano zaklęcia dla szamanów. No, nie do końca zaklęcia. Są to słowa w mowie starożytnych dzięki którym szaman może przekonać ducha do bezpośredniego użycia jego mocy. Gdy szaman przywołuje ducha, to ten wykonuje polecenia w swej, lub przybranej postaci. – Tłumaczył przyjacielowi. – W każdym bądź razie to duch używa swoich mocy, a szaman umożliwia mu tylko przejście. Jeśli jednak szaman użyje tych zaklęć to duch nie przechodzi do naszego świata, tylko przekazuje moce szamanowi. Nie jest to taka magia jak magia czarodzieja, ale bardzo podobna. Jeśli ktoś nie miał styczności z magią czarodzieja, może błędnie wziąć takie szamańskie działanie za moc czarodzieja.
Dermin przeanalizował to w ciszy.
-Czyli szaman to taki mag, czarodziej, który używa duchów jako broni?
-Ani mag, ani czarodziej. – Zaprzeczyła Lillian spoglądając na niego przez ramię.
Dermin spojrzał na nią z zdziwieniem.
-Jak to ani mag, ani czarodziej? – Zapytał.
-No tak. Mag to nie czarodziej, a czarodziej to nie mag.
-Jak to? – Zapytał zdumiony.
Lillian popatrzyła na Teeda i rzekła do niego:
-Może ty to wyjaśnisz. Wiesz jak to jest z tłumaczeniem u czarodziejek. Wytłumaczyć umiemy tylko innej czarodziejce.
Teed uśmiechnął się doń i skinął głową, że się zgadza. Odetchnął głęboko i podjął:
-Mimo ogólnej opinii ludzi mag nie jest czarodziejem. Czarodziej to ktoś kto nie jest ograniczony swą mocą. A przynajmniej nie w takim stopniu jak mag. Czarodziej używa żywiołów do swych czarów jak i samej mocy, przemieniając ją, kształtując w różne formy. Czarodziej może posiąść szeroki, bardzo szeroki wachlarz umiejętności. Mag tego nie może. Mag używa jednej, najczęściej określonej przez jego moc zdolności. Jest to na przykład ogień. Mag ognia potrafi panować tylko i wyłącznie nad ogniem. Nie zapanuje nad wodą, ziemią czy powietrzem. Mogowie mogą władać różnymi rzeczami, na przykład słowem. Nie jest tak, że magowie są przypisani tylko do żywiołów, ale nie są w stanie używać innych mocy niż im przypisanych.
Widząc, że Dermin nie do końca pojmuje to o czym mówi postanowił mu to pokazać. Wyciągnął w jego kierunku rękę z dłonią odwróconą wnętrzem ku górze. W jednej chwili nad dłonią zapłonęła niewielka kula ognia, pojawiła się kulka wody, jakby wielka kropla zatrzymała się w powietrzu, oraz zabłysło malutkie światełko, jakby jakaś mała istota promieniowała. Te trzy istoty magii ustawiły się w trójkącie i zaczęły się powoli obracać. Po otwartej dłoni czarodzieja zaczęły biegać małe pioruny.
-To są, jak to my czarodzieje nazywamy, istoty magii. Istoty magii to, jak widzisz, rzeczy jakie możemy stworzyć dzięki naszej mocy. Widzisz tutaj tylko cztery przykłady. Z mocą możemy zrobić znacznie więcej. – Poruszył dłonią i płomień, woda, światło oraz pioruny zniknęły. Poruszył dłonią jeszcze raz i tą pokrył ogień. – Mag natomiast może tyle. Jeśli jest to mag ognia to nie zbierze wilgoci z powietrza i nie uformuje kuli wody gdy posługuje się ogniem.
-Rozumiem. Więc mag to tak jakby bardzo ograniczony czarodziej?
-W zasadzie to tak. Można by to tak określić. – Odpowiedział Teed i uśmiechnął się na znaczne uproszczenie.
Po tych wyjaśnieniach zapanowała cisza. Dermin rozmyślał nad tym czego się dowiedział i stwierdził, że sprawy magii są dla niego zbyt zawiłe i jak na razie da sobie spokój z wypytywaniem przyjaciela.
-Widzę, że ukradkowo patrzysz na Dermina. – Powiedział Teed do Lillian.
-Słucham?
Teed uśmiechnął się serdecznie do młodej czarodziejki.
-Nie mam racji? Widzę jak na niego patrzysz. Podoba ci się, czyż nie?
Lillian się zaczerwieniła. Nie spodziewała się, że ktoś będzie w stanie ją przejrzeć. A zwłaszcza w takiej sprawie.
-No więc.. – Odchrząknęła. – Nie wiem czy mogę z tobą o tym rozmawiać. Jesteś jego przyjacielem, a nie chcę by na razie o wiedział o moich uczuciach bo sama nie jestem ich pewna.
-Spokojnie dziecko. Obiecuję, że nic mu nie powiem bez twego przyzwolenia. A wiesz przecież, że jak czarodziej coś obieca to obietnicy dotrzyma.
-Ach Teedzie. Jego szare oczy sprawiają, że moje serce mocniej bije. Gdy jest blisko czuję bezpieczna. Przy nim nie czuję się samotna, nie czuję takiej samotności jaką czułam gdy straciłam moją rodzinę, mój zakon.
-Zatem to coś poważnego. Gdy jest czas walki, uczucia to niebezpieczna sprawa. Potrafią sprowadzić człowieka na złą drogę, potrafią sprawić, że czyni coś czego nigdy byśmy się nie spodziewali. Niepewny to grunt. Ale z drugiej strony człowiek bez uczuć staje się podobny Beldowi. Uczucia potrafią wydobyć z człowieka najlepsze jak i najgorsze cechy. – Milczał przez chwilę, po czym dodał: - Masz słuszność, że chcesz by Dermin jeszcze nie wiedział o twych uczuciach. A z resztą macie jeszcze czas. Jesteście młodzi. Całe, długie, nieraz niebezpieczne, czasem nudne życie.
-Masz rację Teedzie. Dziękuję. – Odparła Lillian.
Chwilę milczeli, a potem znów rozmawiali. Teed opowiadał Lillian o czasach jego młodości, o nauce w Akademii Magii. Opowiadał jak to wszystko tam wyglądało, jakie kłopoty sprawiał, mówił o dowcipach jakie wycinali razem z kolegami nauczycielom.
-Uwaga!! – Krzyknął do nich Dermin zeskakując z konia.
Zaatakowano ich. Czterech zbrojnych w miecze, topory i noże szarżowało na nich konno. Dermin ruszył ku napastnikom. Wyszarpnął miecz z pochwy. Poczuł nagły przypływ siły. Siły takiej, że chciał tylko zabijać. „Nastanie dla ciebie kiedyś ciężki czas. Będziesz musiał iść na ustępstwa. Daj i bierz tyle ile będziesz w stanie wytrzymać. Nie więcej, nie mniej.”. Przypomniał sobie słowa matki. Nagle świat przestał istnieć. Zapanowała czerń. Dermin usłyszał czyjś głos:
-Daj mi swe ciało. Ocalę ciebie i twych towarzyszy. Musisz tylko użyczyć mi swego ciała.
Dermin nerwowo rozejrzał się wokoło. Nikogo nie zauważył.
-Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?
-Jak to kim? – Zapytał ze zdziwieniem głos. – Jestem twym mieczem. Czego chcę? Niczego wielkiego. Wystarczy, że zostaniesz tutaj, a ja wypełnię twe ciało i ocalę was. Potem oddam ci twe ciało.
„Nastanie dla ciebie kiedyś ciężki czas. Będziesz musiał iść na ustępstwa. Daj i bierz tyle ile będziesz w stanie wytrzymać. Nie więcej, nie mniej.”.
Dermin ciągle słyszał słowa matki, ale inaczej niż słowa miecza. W końcu zrozumiał co oznaczają te słowa.
-Powiedz mi mieczu, dlaczego chcesz mas ocalić? Dlaczego aż tak ci na tym zależy? – Zapytał Dermin wiedząc już co ma zrobić.
Rozległ się złowrogi śmiech.
-Chcę krwi. Pragnę krwi. Tak dawno jej nie czułem. – Odpowiedział głos.
-Zatem dam ci krwi. Ale nie przejmiesz mego ciała. Moje ciało jest moje i nie masz prawa nim zawładnąć. Dasz mi siłę, dasz mi moc, pozwolisz mi nad sobą panować, a ja w zamian dam ci krwi. Przysięgniesz, że wypełnisz me żądania, a dostaniesz krwi.
Nastała cisza. Najwidoczniej miecz, czy też raczej moc miecza zastanawiała się nad przyjęciem propozycji Dermina.
-Jednorazowa transakcja mnie nie interesuje. – Odparł w końcu miecz.
-Mnie też nie. – Zapewnił go Dermin. – Ile razy wyciągnę cię z pochwy tyle razy będziesz mi posłuszny. Właściwie nie powinienem się z tobą targować. Jestem Władcą Miecza. Masz mi być posłuszny!
-W... Władcą Miecza? – Zapytał zdziwiony głos. – Mianowanym?
Dermina wielce zadziwiła reakcja głosu. Dostrzegł to czego zapewne nie dostrzegł Kerdan.
-Tak. Najpotężniejszy czarodziej mianował mnie na Władcę Miecza. – Odpowiedział.
-Nie o to mi chodzi.
-Wiem. Mianowałeś mnie. Mianowałem siebie.
-Wybacz panie. – Rzekł z pokorą głos. – Będę ci służył po wszelkie krańce.
Dermin uśmiechnął się. Przeciął lewy bok pierwszego z szarżujących uchylając się jednocześnie przed jego toporem. Topór spadł na ziemię, a w ślad za nim wykrwawiający się jeździec. Nadjechał drugi. Dermin uskoczył przed jego długim, ostrym mieczem. Chwycił się siodła i podciągnął. Wsiadając za napastnika wbił mu miecz w kręgosłup. Rozległ się pełen bólu krzyk. Dermin zrzucił zbrojnego z konia i chwycił cugle. Skierował konia na kolejnego. Ten rzucił w niego kilkoma nożami. Większość noży odbił mieczem, lecz jeden wbił się w łeb konia. Gdy zwierze padało, Dermin stanął na siodle i skoczył ku napastnikowi. Lecąc zatoczył mieczem łuk odcinając przeciwnikowi kawałek ramienia i połowę głowy. Fragmenty kości czaszki oraz mózgu poleciał na wszystkie strony, krew trysnęła i splamiła ubranie Dermina. Dermin spadł tuż przed pędzącym koniem czwartego i ledwo uniknął stratowania przez wielkiego konia. Ostatni zbrojny zatrzymał konia, zeskoczył z niego i ruszył na Dermina. Był tuż-tuż. Już miał zadać cios gdy poleciał w tył. Grzmotnął o ziemię. Wstał chwiejnie, podpierając się mieczem. Miał znów ruszyć na Dermina gdy stanął w płomieniach. Wrzeszczał padając na ziemię. Próbował zgasić płomienie tarzając się, lecz nic to nie dało. Po długiej męce pozostały po nim osmolone kości.
-Dzięki Teedzie. – Powiedział Dermin do przyjaciela podnosząc się z ziemi.
Teedicus popatrzył na przyjaciela ze zdumieniem.
-Skąd wiedziałeś, że to ja, a nie Lillian? – Zapytał Dermina zdumiony.
-Kiedyś Lillian zabiła jednego z takiego oddziału. Po prostu wyczułem różnicę. Nie wiem jak, ale wyczułem. Pewnie dzięki mieczowi. – Odparł Dermin.
-Ach tak… - Mruknął czarodziej. – Ruszajmy bo mogą przybyć następni.
Wsiedli na konie i ruszyli w dalszą odpowiedź. Dermin uświadomił się, że nie wie gdzie zmierzają. Czarodziej prowadził ich, lecz nie wiedział gdzie.
-Teedzie.
-Tak mój chłopcze?
-Gdzie my właściwie jedziemy?
-Do mojego dobrego znajomego. – Odpowiedział Teed z szczwanym uśmieszkiem.
-Kim właściwie jest szaman? – Zapytał przerywając rozmowę dwójki towarzyszy.
Teed spojrzał na niego przez ramię. Chwilę milczał zastanawiając się jak wyjaśnić to komuś, kto nigdy nie miał styczności z magią. W końcu rzekł:
-Szaman to jeden z wielu rodzajów magicznych istot. Jego moc głównie opiera się na kontakcie z duchami, jednakże potrafi korzystać z błyskawic w różnych formach.
-Skoro używa błyskawic to jak spalił twój rodzinny dom? – Dopytywał się Dermin.
-Jak już powiedziałem, jego moc jest związana z duchami. Nie wliczając błyskawic, szaman tak jakby posługuje się duchami. Przyzywa duchy żywiołów i panuje nad nimi. Wtedy przyzwał ducha ognia. Niegdyś pewien szaman opowiedział mi na jakiej zasadzie się to dzieje. Szaman jako młody człowiek zostaje otruty, lecz nie do końca. W pewien sposób nadal jest związany ze swym ciałem. Udaje się do Zaświatów na plan duchów natury. Podpisuje swego rodzaju kontrakt z danym duchem. Gdy go przyzywa, używa swego ciała nako drzwi z Zaświatów do naszego świata. Duchy żywiołów są potężne. Po dziś dzień dziwię się jak zdołaliśmy z matką uciec.
Dermin starał się to pojąć. Po chwili zapytał:
-Skoro używa duchów i błyskawic, to dlaczego powiedział, że potrafi władać mocami czarodzieja?
-Blef. – Odpowiedział czarodziej. – Blef, albo…
Przerwał, a coraz bardziej zaciekawiony Dermin dopytywał się:
-Albo?
-Albo znalazł Księgę Słów. – Odpowiedział wreszcie Teedicus.
-Księgę Słów? Co to takiego?
-Jest to księga gdzie spisano zaklęcia dla szamanów. No, nie do końca zaklęcia. Są to słowa w mowie starożytnych dzięki którym szaman może przekonać ducha do bezpośredniego użycia jego mocy. Gdy szaman przywołuje ducha, to ten wykonuje polecenia w swej, lub przybranej postaci. – Tłumaczył przyjacielowi. – W każdym bądź razie to duch używa swoich mocy, a szaman umożliwia mu tylko przejście. Jeśli jednak szaman użyje tych zaklęć to duch nie przechodzi do naszego świata, tylko przekazuje moce szamanowi. Nie jest to taka magia jak magia czarodzieja, ale bardzo podobna. Jeśli ktoś nie miał styczności z magią czarodzieja, może błędnie wziąć takie szamańskie działanie za moc czarodzieja.
Dermin przeanalizował to w ciszy.
-Czyli szaman to taki mag, czarodziej, który używa duchów jako broni?
-Ani mag, ani czarodziej. – Zaprzeczyła Lillian spoglądając na niego przez ramię.
Dermin spojrzał na nią z zdziwieniem.
-Jak to ani mag, ani czarodziej? – Zapytał.
-No tak. Mag to nie czarodziej, a czarodziej to nie mag.
-Jak to? – Zapytał zdumiony.
Lillian popatrzyła na Teeda i rzekła do niego:
-Może ty to wyjaśnisz. Wiesz jak to jest z tłumaczeniem u czarodziejek. Wytłumaczyć umiemy tylko innej czarodziejce.
Teed uśmiechnął się doń i skinął głową, że się zgadza. Odetchnął głęboko i podjął:
-Mimo ogólnej opinii ludzi mag nie jest czarodziejem. Czarodziej to ktoś kto nie jest ograniczony swą mocą. A przynajmniej nie w takim stopniu jak mag. Czarodziej używa żywiołów do swych czarów jak i samej mocy, przemieniając ją, kształtując w różne formy. Czarodziej może posiąść szeroki, bardzo szeroki wachlarz umiejętności. Mag tego nie może. Mag używa jednej, najczęściej określonej przez jego moc zdolności. Jest to na przykład ogień. Mag ognia potrafi panować tylko i wyłącznie nad ogniem. Nie zapanuje nad wodą, ziemią czy powietrzem. Mogowie mogą władać różnymi rzeczami, na przykład słowem. Nie jest tak, że magowie są przypisani tylko do żywiołów, ale nie są w stanie używać innych mocy niż im przypisanych.
Widząc, że Dermin nie do końca pojmuje to o czym mówi postanowił mu to pokazać. Wyciągnął w jego kierunku rękę z dłonią odwróconą wnętrzem ku górze. W jednej chwili nad dłonią zapłonęła niewielka kula ognia, pojawiła się kulka wody, jakby wielka kropla zatrzymała się w powietrzu, oraz zabłysło malutkie światełko, jakby jakaś mała istota promieniowała. Te trzy istoty magii ustawiły się w trójkącie i zaczęły się powoli obracać. Po otwartej dłoni czarodzieja zaczęły biegać małe pioruny.
-To są, jak to my czarodzieje nazywamy, istoty magii. Istoty magii to, jak widzisz, rzeczy jakie możemy stworzyć dzięki naszej mocy. Widzisz tutaj tylko cztery przykłady. Z mocą możemy zrobić znacznie więcej. – Poruszył dłonią i płomień, woda, światło oraz pioruny zniknęły. Poruszył dłonią jeszcze raz i tą pokrył ogień. – Mag natomiast może tyle. Jeśli jest to mag ognia to nie zbierze wilgoci z powietrza i nie uformuje kuli wody gdy posługuje się ogniem.
-Rozumiem. Więc mag to tak jakby bardzo ograniczony czarodziej?
-W zasadzie to tak. Można by to tak określić. – Odpowiedział Teed i uśmiechnął się na znaczne uproszczenie.
Po tych wyjaśnieniach zapanowała cisza. Dermin rozmyślał nad tym czego się dowiedział i stwierdził, że sprawy magii są dla niego zbyt zawiłe i jak na razie da sobie spokój z wypytywaniem przyjaciela.
-Widzę, że ukradkowo patrzysz na Dermina. – Powiedział Teed do Lillian.
-Słucham?
Teed uśmiechnął się serdecznie do młodej czarodziejki.
-Nie mam racji? Widzę jak na niego patrzysz. Podoba ci się, czyż nie?
Lillian się zaczerwieniła. Nie spodziewała się, że ktoś będzie w stanie ją przejrzeć. A zwłaszcza w takiej sprawie.
-No więc.. – Odchrząknęła. – Nie wiem czy mogę z tobą o tym rozmawiać. Jesteś jego przyjacielem, a nie chcę by na razie o wiedział o moich uczuciach bo sama nie jestem ich pewna.
-Spokojnie dziecko. Obiecuję, że nic mu nie powiem bez twego przyzwolenia. A wiesz przecież, że jak czarodziej coś obieca to obietnicy dotrzyma.
-Ach Teedzie. Jego szare oczy sprawiają, że moje serce mocniej bije. Gdy jest blisko czuję bezpieczna. Przy nim nie czuję się samotna, nie czuję takiej samotności jaką czułam gdy straciłam moją rodzinę, mój zakon.
-Zatem to coś poważnego. Gdy jest czas walki, uczucia to niebezpieczna sprawa. Potrafią sprowadzić człowieka na złą drogę, potrafią sprawić, że czyni coś czego nigdy byśmy się nie spodziewali. Niepewny to grunt. Ale z drugiej strony człowiek bez uczuć staje się podobny Beldowi. Uczucia potrafią wydobyć z człowieka najlepsze jak i najgorsze cechy. – Milczał przez chwilę, po czym dodał: - Masz słuszność, że chcesz by Dermin jeszcze nie wiedział o twych uczuciach. A z resztą macie jeszcze czas. Jesteście młodzi. Całe, długie, nieraz niebezpieczne, czasem nudne życie.
-Masz rację Teedzie. Dziękuję. – Odparła Lillian.
Chwilę milczeli, a potem znów rozmawiali. Teed opowiadał Lillian o czasach jego młodości, o nauce w Akademii Magii. Opowiadał jak to wszystko tam wyglądało, jakie kłopoty sprawiał, mówił o dowcipach jakie wycinali razem z kolegami nauczycielom.
-Uwaga!! – Krzyknął do nich Dermin zeskakując z konia.
Zaatakowano ich. Czterech zbrojnych w miecze, topory i noże szarżowało na nich konno. Dermin ruszył ku napastnikom. Wyszarpnął miecz z pochwy. Poczuł nagły przypływ siły. Siły takiej, że chciał tylko zabijać. „Nastanie dla ciebie kiedyś ciężki czas. Będziesz musiał iść na ustępstwa. Daj i bierz tyle ile będziesz w stanie wytrzymać. Nie więcej, nie mniej.”. Przypomniał sobie słowa matki. Nagle świat przestał istnieć. Zapanowała czerń. Dermin usłyszał czyjś głos:
-Daj mi swe ciało. Ocalę ciebie i twych towarzyszy. Musisz tylko użyczyć mi swego ciała.
Dermin nerwowo rozejrzał się wokoło. Nikogo nie zauważył.
-Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?
-Jak to kim? – Zapytał ze zdziwieniem głos. – Jestem twym mieczem. Czego chcę? Niczego wielkiego. Wystarczy, że zostaniesz tutaj, a ja wypełnię twe ciało i ocalę was. Potem oddam ci twe ciało.
„Nastanie dla ciebie kiedyś ciężki czas. Będziesz musiał iść na ustępstwa. Daj i bierz tyle ile będziesz w stanie wytrzymać. Nie więcej, nie mniej.”.
Dermin ciągle słyszał słowa matki, ale inaczej niż słowa miecza. W końcu zrozumiał co oznaczają te słowa.
-Powiedz mi mieczu, dlaczego chcesz mas ocalić? Dlaczego aż tak ci na tym zależy? – Zapytał Dermin wiedząc już co ma zrobić.
Rozległ się złowrogi śmiech.
-Chcę krwi. Pragnę krwi. Tak dawno jej nie czułem. – Odpowiedział głos.
-Zatem dam ci krwi. Ale nie przejmiesz mego ciała. Moje ciało jest moje i nie masz prawa nim zawładnąć. Dasz mi siłę, dasz mi moc, pozwolisz mi nad sobą panować, a ja w zamian dam ci krwi. Przysięgniesz, że wypełnisz me żądania, a dostaniesz krwi.
Nastała cisza. Najwidoczniej miecz, czy też raczej moc miecza zastanawiała się nad przyjęciem propozycji Dermina.
-Jednorazowa transakcja mnie nie interesuje. – Odparł w końcu miecz.
-Mnie też nie. – Zapewnił go Dermin. – Ile razy wyciągnę cię z pochwy tyle razy będziesz mi posłuszny. Właściwie nie powinienem się z tobą targować. Jestem Władcą Miecza. Masz mi być posłuszny!
-W... Władcą Miecza? – Zapytał zdziwiony głos. – Mianowanym?
Dermina wielce zadziwiła reakcja głosu. Dostrzegł to czego zapewne nie dostrzegł Kerdan.
-Tak. Najpotężniejszy czarodziej mianował mnie na Władcę Miecza. – Odpowiedział.
-Nie o to mi chodzi.
-Wiem. Mianowałeś mnie. Mianowałem siebie.
-Wybacz panie. – Rzekł z pokorą głos. – Będę ci służył po wszelkie krańce.
Dermin uśmiechnął się. Przeciął lewy bok pierwszego z szarżujących uchylając się jednocześnie przed jego toporem. Topór spadł na ziemię, a w ślad za nim wykrwawiający się jeździec. Nadjechał drugi. Dermin uskoczył przed jego długim, ostrym mieczem. Chwycił się siodła i podciągnął. Wsiadając za napastnika wbił mu miecz w kręgosłup. Rozległ się pełen bólu krzyk. Dermin zrzucił zbrojnego z konia i chwycił cugle. Skierował konia na kolejnego. Ten rzucił w niego kilkoma nożami. Większość noży odbił mieczem, lecz jeden wbił się w łeb konia. Gdy zwierze padało, Dermin stanął na siodle i skoczył ku napastnikowi. Lecąc zatoczył mieczem łuk odcinając przeciwnikowi kawałek ramienia i połowę głowy. Fragmenty kości czaszki oraz mózgu poleciał na wszystkie strony, krew trysnęła i splamiła ubranie Dermina. Dermin spadł tuż przed pędzącym koniem czwartego i ledwo uniknął stratowania przez wielkiego konia. Ostatni zbrojny zatrzymał konia, zeskoczył z niego i ruszył na Dermina. Był tuż-tuż. Już miał zadać cios gdy poleciał w tył. Grzmotnął o ziemię. Wstał chwiejnie, podpierając się mieczem. Miał znów ruszyć na Dermina gdy stanął w płomieniach. Wrzeszczał padając na ziemię. Próbował zgasić płomienie tarzając się, lecz nic to nie dało. Po długiej męce pozostały po nim osmolone kości.
-Dzięki Teedzie. – Powiedział Dermin do przyjaciela podnosząc się z ziemi.
Teedicus popatrzył na przyjaciela ze zdumieniem.
-Skąd wiedziałeś, że to ja, a nie Lillian? – Zapytał Dermina zdumiony.
-Kiedyś Lillian zabiła jednego z takiego oddziału. Po prostu wyczułem różnicę. Nie wiem jak, ale wyczułem. Pewnie dzięki mieczowi. – Odparł Dermin.
-Ach tak… - Mruknął czarodziej. – Ruszajmy bo mogą przybyć następni.
Wsiedli na konie i ruszyli w dalszą odpowiedź. Dermin uświadomił się, że nie wie gdzie zmierzają. Czarodziej prowadził ich, lecz nie wiedział gdzie.
-Teedzie.
-Tak mój chłopcze?
-Gdzie my właściwie jedziemy?
-Do mojego dobrego znajomego. – Odpowiedział Teed z szczwanym uśmieszkiem.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 12
Jakże piękne jest Elook. Pomyślał Beld przechadzając się uliczkami
miasta. Wiele czasu minęło gdy był tu po raz ostatni. Przystanął i
spojrzał na wielki, wykonany z białego marmury budynek. Wysokie mury,
blanki, strzeliste wierze, okna zakończone półkoliście u góry… Nic się
nie zmieniło. Akademia Magii cały czas taka sama.
Ruszył w kierunku olbrzymiej budowli, ale zatrzymał się. Wyczuł potężne magiczne osłony. Uśmiechnął się. Jednak się czegoś nauczyli. Odwrócił się i ruszył w przeciwną stronę. Zatrzymał się przy niewielkim straganie gdzie sprzedawano owoce. Starsza kobieta, która prowadziła ten stragan uśmiechnęła się lekko. Beld wziął jabłko i rzucił starej srebrną monetę. Było to o wiele za dużo, ale nie obchodziło go to. W każdej chwili mógł mieć tyle monet ile chciał.
Szedł powoli i jadł jabłko. W pewnym momencie wpadł na niego mały chłopiec wytrącając mu owoc z ręki. Beld popatrzył na chłopca takim spojrzeniem, że mały chciał uciec i schować się w najciemniejszym kącie.
-Jak masz na imię? – Zapytał Beld chłopca.
Chłopak przełknął ślinę i niechętnie odpowiedział:
-Jestem Thomas. Przepraszam panie. Nie chciałem. Spieszę się do chorej matki. Niosę jej lekarstwo.
Niewzruszony Beld wyciągnął rękę ku chłopcu.
-Pokaż to lekarstwo. – Powiedział do małego.
Przerażony chłopiec nie chciał dawać nieznajomemu czegoś co pomoże jego matce.
-N… Nie mogę. To dla matki. Naprawdę się spieszę. Proszę. Pozwól mi iść panie.
-Pokaż to lekarstwo. – Warknął Beld.
Chłopiec wystraszył się nie na żarty. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały flakonik z jakimś płynem i podał go Beldowi. Ten wyciągnął korek i powąchał płyn.
-Od kogo to masz? – Zapytał chłopca.
-Od zielarki. – odpowiedział pokornie Thomas.
-Od zielarki… - Zaśmiał się kpiąco. – Co one wiedzą o uzdrawianiu. Zaprowadź mnie do matki. Pomogę wam.
Chłopiec się wahał, ale zbyt mocno kochał matkę by zwlekać. Poprowadził nieznajomego w boczną uliczkę. Szli między budynkami, aż doszli do drzwi trochę wyższych niż Beld. Wprowadził Belda do obszernej, skromnie urządzonej izby. W rogu stało łóżko na którym leżała blond włosa kobieta. Podprowadził go do łóżka.
-Proszę… Pomóż mamie. Bładam panie. – Prosił Thomas.
-Ach tak… Pomogę wam obu. – Powiedział Beld szyderczo się uśmiechając.
Wyciągnął ręce. Jedną skierował ku chłopcu, drugą ku matce.
-Amina, kretossion, agar fueronis. – Wyszeptał Beld.
Ciała kobiety i dziecka zaczęły parować. Po chwili skóra była całkowicie sucha. Buchnął ogień. Ciała płonęły. Thomas krzyczał z przemożnego bólu. Kobieta nagle otworzyła oczy w przerażeniu i usta w niemym krzyku.
Oboje spłonęli. Pozostały po nich tylko kupki popiołu. Beld wyszedł z domu.
-Mówiłem, że wam pomogę.
Zaśmiał się głośnym, grzmiącym śmiechem, odchodząc z dumnie podniesioną głową.
Ruszył w kierunku olbrzymiej budowli, ale zatrzymał się. Wyczuł potężne magiczne osłony. Uśmiechnął się. Jednak się czegoś nauczyli. Odwrócił się i ruszył w przeciwną stronę. Zatrzymał się przy niewielkim straganie gdzie sprzedawano owoce. Starsza kobieta, która prowadziła ten stragan uśmiechnęła się lekko. Beld wziął jabłko i rzucił starej srebrną monetę. Było to o wiele za dużo, ale nie obchodziło go to. W każdej chwili mógł mieć tyle monet ile chciał.
Szedł powoli i jadł jabłko. W pewnym momencie wpadł na niego mały chłopiec wytrącając mu owoc z ręki. Beld popatrzył na chłopca takim spojrzeniem, że mały chciał uciec i schować się w najciemniejszym kącie.
-Jak masz na imię? – Zapytał Beld chłopca.
Chłopak przełknął ślinę i niechętnie odpowiedział:
-Jestem Thomas. Przepraszam panie. Nie chciałem. Spieszę się do chorej matki. Niosę jej lekarstwo.
Niewzruszony Beld wyciągnął rękę ku chłopcu.
-Pokaż to lekarstwo. – Powiedział do małego.
Przerażony chłopiec nie chciał dawać nieznajomemu czegoś co pomoże jego matce.
-N… Nie mogę. To dla matki. Naprawdę się spieszę. Proszę. Pozwól mi iść panie.
-Pokaż to lekarstwo. – Warknął Beld.
Chłopiec wystraszył się nie na żarty. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały flakonik z jakimś płynem i podał go Beldowi. Ten wyciągnął korek i powąchał płyn.
-Od kogo to masz? – Zapytał chłopca.
-Od zielarki. – odpowiedział pokornie Thomas.
-Od zielarki… - Zaśmiał się kpiąco. – Co one wiedzą o uzdrawianiu. Zaprowadź mnie do matki. Pomogę wam.
Chłopiec się wahał, ale zbyt mocno kochał matkę by zwlekać. Poprowadził nieznajomego w boczną uliczkę. Szli między budynkami, aż doszli do drzwi trochę wyższych niż Beld. Wprowadził Belda do obszernej, skromnie urządzonej izby. W rogu stało łóżko na którym leżała blond włosa kobieta. Podprowadził go do łóżka.
-Proszę… Pomóż mamie. Bładam panie. – Prosił Thomas.
-Ach tak… Pomogę wam obu. – Powiedział Beld szyderczo się uśmiechając.
Wyciągnął ręce. Jedną skierował ku chłopcu, drugą ku matce.
-Amina, kretossion, agar fueronis. – Wyszeptał Beld.
Ciała kobiety i dziecka zaczęły parować. Po chwili skóra była całkowicie sucha. Buchnął ogień. Ciała płonęły. Thomas krzyczał z przemożnego bólu. Kobieta nagle otworzyła oczy w przerażeniu i usta w niemym krzyku.
Oboje spłonęli. Pozostały po nich tylko kupki popiołu. Beld wyszedł z domu.
-Mówiłem, że wam pomogę.
Zaśmiał się głośnym, grzmiącym śmiechem, odchodząc z dumnie podniesioną głową.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 11
Dermin wpatrywał się w czarodzieja czekając aż ten zacznie mówić.
-Jeśli nie zapanujesz nad mieczem to za każdym razem gdy kogoś nim zabijesz, będziesz czuł rozdzierający ból. Ból jakiego nigdy nie zaznałeś. Będziesz miał dużo szczęścia jeśli ten ból cię nie zabije. – Powiedział Teedicus.
Dermin siedział czekając na dalsze słowa przyjaciela. Nic nie mówił.
-Tyle? Wielki ból i nic więcej? – Pytał trochę zirytowany lakoniczną odpowiedzią przyjaciela. – Miały być jakieś okropności, a ty tylko powiedziałeś, że doznam bólu jakiego nigdy nie doznałem.
Teed Derminowi w oczy. W końcu odparł:
-Nie. To nie wszystko. Nie jestem całkowicie pewny prawdziwości tej informacji, ale tak jest przekazywane. Podobno gdy już będziesz czuł ten ból organizm tego nie wytrzymuje. Ścięgna zostają rozerwane, kości pękają i wychodzą z ciała. Gałki oczne zmieniają się w galaretowatą substancję i powoli wypływają w oczodołów. Skóra wysycha i kruszy się. Krew zamienia się w żrącą substancję i boleśnie niszczy ci wnętrzności. Dlatego powiedziałem, że będziesz miał szczęście jeśli ból cię nie zabije. Jeśli zginiesz przez niego to w ten sposób. Nie ma szybkiej śmierci. Magia miecza nie pozwoli ci na to. To jest kara, którą nakłada sam miecz.
-Po co o tym opowiadasz Teedzie? – Zapytała z niesmakiem Lillian. – Mianowałeś go Władcą Miecza. Jeśli tak to jest odpowiednią osobą. Nie ma się czego bać.
Teed popatrzył na nią przenikliwymi oczyma.
-Dlaczego protestowałaś? Skoro nie ma się czego bać to nie powinnaś tak zareagować. Czyż nie, Lillian?
Lillian spuściła wzrok. A Teed ciągnął dalej.
-Nigdy nie ma pewności. Było wielu Władców Miecza, których miecz wybrał, a jednak skończyli tragicznie. To od dzierżyciela zależy jak skończy.
Zapanowała cisza. Dermin składał wszystkie informacje w całość. Co prawda nie uśmiechała mu się rola Władcy Miecza, ale postanowił stawić czoła wyzwaniu. Pocieszało go, że mógł pomóc Lillian. Znał już aspekty bycia dzierżycielem miecza. Nie była to łatwa rola, ale musiał jej podołać. Miał nadzieję, że nie skończy tak jak Kerdan. Teed nie musiał mu tego mówić, ale Dermin wiedział jak skończył. Skoro nie zapanował nad mieczem to zginął tak jak opisał mu Teed.
Położył się na plecach i zapatrzył w gwiazdy. Wspominał matkę i nie wiedzieć czemu słowa, które wypowiedziała dzień przed zniknięciem: „Nastanie dla ciebie kiedyś ciężki czas. Będziesz musiał iść na ustępstwa. Daj i bierz tyle ile będziesz w stanie wytrzymać. Nie więcej, nie mniej.”.
-Jeśli nie zapanujesz nad mieczem to za każdym razem gdy kogoś nim zabijesz, będziesz czuł rozdzierający ból. Ból jakiego nigdy nie zaznałeś. Będziesz miał dużo szczęścia jeśli ten ból cię nie zabije. – Powiedział Teedicus.
Dermin siedział czekając na dalsze słowa przyjaciela. Nic nie mówił.
-Tyle? Wielki ból i nic więcej? – Pytał trochę zirytowany lakoniczną odpowiedzią przyjaciela. – Miały być jakieś okropności, a ty tylko powiedziałeś, że doznam bólu jakiego nigdy nie doznałem.
Teed Derminowi w oczy. W końcu odparł:
-Nie. To nie wszystko. Nie jestem całkowicie pewny prawdziwości tej informacji, ale tak jest przekazywane. Podobno gdy już będziesz czuł ten ból organizm tego nie wytrzymuje. Ścięgna zostają rozerwane, kości pękają i wychodzą z ciała. Gałki oczne zmieniają się w galaretowatą substancję i powoli wypływają w oczodołów. Skóra wysycha i kruszy się. Krew zamienia się w żrącą substancję i boleśnie niszczy ci wnętrzności. Dlatego powiedziałem, że będziesz miał szczęście jeśli ból cię nie zabije. Jeśli zginiesz przez niego to w ten sposób. Nie ma szybkiej śmierci. Magia miecza nie pozwoli ci na to. To jest kara, którą nakłada sam miecz.
-Po co o tym opowiadasz Teedzie? – Zapytała z niesmakiem Lillian. – Mianowałeś go Władcą Miecza. Jeśli tak to jest odpowiednią osobą. Nie ma się czego bać.
Teed popatrzył na nią przenikliwymi oczyma.
-Dlaczego protestowałaś? Skoro nie ma się czego bać to nie powinnaś tak zareagować. Czyż nie, Lillian?
Lillian spuściła wzrok. A Teed ciągnął dalej.
-Nigdy nie ma pewności. Było wielu Władców Miecza, których miecz wybrał, a jednak skończyli tragicznie. To od dzierżyciela zależy jak skończy.
Zapanowała cisza. Dermin składał wszystkie informacje w całość. Co prawda nie uśmiechała mu się rola Władcy Miecza, ale postanowił stawić czoła wyzwaniu. Pocieszało go, że mógł pomóc Lillian. Znał już aspekty bycia dzierżycielem miecza. Nie była to łatwa rola, ale musiał jej podołać. Miał nadzieję, że nie skończy tak jak Kerdan. Teed nie musiał mu tego mówić, ale Dermin wiedział jak skończył. Skoro nie zapanował nad mieczem to zginął tak jak opisał mu Teed.
Położył się na plecach i zapatrzył w gwiazdy. Wspominał matkę i nie wiedzieć czemu słowa, które wypowiedziała dzień przed zniknięciem: „Nastanie dla ciebie kiedyś ciężki czas. Będziesz musiał iść na ustępstwa. Daj i bierz tyle ile będziesz w stanie wytrzymać. Nie więcej, nie mniej.”.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)