Rozległ się huk. Z czystego nieba spadła błyskawica. Teed wybiegł z
chaty. Spojrzał w stronę zetknięcia się błyskawicy z ziemią. W kraterze
stał człowiek w czarnym płaszczu z twarzą zasłoniętą cieniem kaptura.
Pomimo, że czarodziej nie widział twarzy rozpoznał magię. Ta magia była
jedyna w swoim rodzaju.
- Beld. – Powiedzieli jednocześnie Teed i Lillian.
-Więc i tutaj mnie znalazłeś morderco. Chcesz doszczętnie zniszczyć mi
życie? – Zapytał Teed Belda, który nadal stał w tym samym miejscu.
Beld zarechotał.
-Witaj młody czarodzieju. Uuu… Widzę żeś już nie taki młody. Nie jestem tutaj z twojego powodu. Przybyłem zgładzić wyznaczonego.
Teed stał i wpatrywał się w niechcianego gościa z pozornym spokojem.
-Więc przybyłeś tutaj po niego. Nie pozwolę ci na zabicie go. Jest zbyt
młody by umierać. Ze mną możesz zrobić co chcesz, Mnie to już wszystko
jedno. Ale nie pozwolę Ci skrzywdzić tego kto jako jedyny jest w stanie
cię pokonać. Miałem się w to nie mieszać, ale skoro zawitałeś w moich
skromnych progach to chyba nie mam wyboru.
Beld znów się zaśmiał. Rozglądnął się i zamaszystym ruchem wskazał otaczający dom Teeda krajobraz.
-Ładne miejsce sobie wybrałeś do zamieszkania. Niestety pożegnasz się z
nim tak jak pożegnałeś się z rodzinnym domem. Ale dzisiaj zginiesz.
Zginie też tak śliczna Siostra Run i on. Ten pomiot bez krzty magii.
Gdyby nie to, że jesteście moimi wrogami i wiele lat temu nie
zdecydowano, że nie przyłączycie się do mnie to bym was oszczędził, ale
cóż. Tak to bywa. Jedni żyją inni umierają. Dziś tymi innymi będziecie
wy marne ludziki.
Teed z coraz większym trudem powstrzymywał się przed wybuchem gniewu.
Może nie był w stanie zabić Belda, ale mógł mu zaszkodzić. Przez te
wszystkie lata wiele się zmieniło. Nie był już tym samym człowiekiem.
Nie był już żółtodziobem.
Wyciągnął ręce, skupił się i przywołał swą moc. Wielką moc skupił w kuli
ognia wielkości pięści. Przed jego dłońmi pojawił się ogień. Cisnął nim
w stojącego spokojnie szamana.
-Wciąż te same sztuczki. Nie nauczyłeś się niczego nowego? – Zakpił Beld i uśmiechnął się szyderczo.
Lecz wkrótce mina mu zrzedła. Gdy kula ognia była pięć stóp od niego,
eksplodowała. Eksplozja była tak wielka i gwałtowna, że ziemia zadrżała i
podmuch żaru dosięgnął Teeda, Lillian i Dermina. Podniosła się chmura
pyłu. Gdy pył opadł zobaczyli leżącego na ziemi Belda.
-Więc nauczyłeś się lepiej panować nad własną mocą. I zdołałeś mnie
zranić. – Beld przyciskał dłoń do ziejącej rady po prawej stronie
brzucha. – Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się tego po tobie.
Może jeszcze nie dzisiaj, ale dosięgnę wyznaczonego. Zabiję Władcę
Miecza.
Zaśmiał się raz jeszcze i zniknął.
-Jeśli pozwolisz panienko Lillian to jednak pomogę ci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz