Jakże piękne jest Elook. Pomyślał Beld przechadzając się uliczkami
miasta. Wiele czasu minęło gdy był tu po raz ostatni. Przystanął i
spojrzał na wielki, wykonany z białego marmury budynek. Wysokie mury,
blanki, strzeliste wierze, okna zakończone półkoliście u góry… Nic się
nie zmieniło. Akademia Magii cały czas taka sama.
Ruszył w kierunku olbrzymiej budowli, ale zatrzymał się. Wyczuł potężne
magiczne osłony. Uśmiechnął się. Jednak się czegoś nauczyli. Odwrócił
się i ruszył w przeciwną stronę. Zatrzymał się przy niewielkim straganie
gdzie sprzedawano owoce. Starsza kobieta, która prowadziła ten stragan
uśmiechnęła się lekko. Beld wziął jabłko i rzucił starej srebrną monetę.
Było to o wiele za dużo, ale nie obchodziło go to. W każdej chwili mógł
mieć tyle monet ile chciał.
Szedł powoli i jadł jabłko. W pewnym momencie wpadł na niego mały
chłopiec wytrącając mu owoc z ręki. Beld popatrzył na chłopca takim
spojrzeniem, że mały chciał uciec i schować się w najciemniejszym kącie.
-Jak masz na imię? – Zapytał Beld chłopca.
Chłopak przełknął ślinę i niechętnie odpowiedział:
-Jestem Thomas. Przepraszam panie. Nie chciałem. Spieszę się do chorej matki. Niosę jej lekarstwo.
Niewzruszony Beld wyciągnął rękę ku chłopcu.
-Pokaż to lekarstwo. – Powiedział do małego.
Przerażony chłopiec nie chciał dawać nieznajomemu czegoś co pomoże jego matce.
-N… Nie mogę. To dla matki. Naprawdę się spieszę. Proszę. Pozwól mi iść panie.
-Pokaż to lekarstwo. – Warknął Beld.
Chłopiec wystraszył się nie na żarty. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął
mały flakonik z jakimś płynem i podał go Beldowi. Ten wyciągnął korek i
powąchał płyn.
-Od kogo to masz? – Zapytał chłopca.
-Od zielarki. – odpowiedział pokornie Thomas.
-Od zielarki… - Zaśmiał się kpiąco. – Co one wiedzą o uzdrawianiu. Zaprowadź mnie do matki. Pomogę wam.
Chłopiec się wahał, ale zbyt mocno kochał matkę by zwlekać. Poprowadził
nieznajomego w boczną uliczkę. Szli między budynkami, aż doszli do drzwi
trochę wyższych niż Beld. Wprowadził Belda do obszernej, skromnie
urządzonej izby. W rogu stało łóżko na którym leżała blond włosa
kobieta. Podprowadził go do łóżka.
-Proszę… Pomóż mamie. Bładam panie. – Prosił Thomas.
-Ach tak… Pomogę wam obu. – Powiedział Beld szyderczo się uśmiechając.
Wyciągnął ręce. Jedną skierował ku chłopcu, drugą ku matce.
-Amina, kretossion, agar fueronis. – Wyszeptał Beld.
Ciała kobiety i dziecka zaczęły parować. Po chwili skóra była całkowicie
sucha. Buchnął ogień. Ciała płonęły. Thomas krzyczał z przemożnego
bólu. Kobieta nagle otworzyła oczy w przerażeniu i usta w niemym krzyku.
Oboje spłonęli. Pozostały po nich tylko kupki popiołu. Beld wyszedł z domu.
-Mówiłem, że wam pomogę.
Zaśmiał się głośnym, grzmiącym śmiechem, odchodząc z dumnie podniesioną głową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz