niedziela, 25 listopada 2012

"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 1

W czasach największej wolny jaką widział świat, potężny szaman Beld zdradził swój lud i sprowadził nań zagładę. Żądny wielkiej mocy przekroczył granice życia wchłaniając moc samej śmierci. Potem powrócił do świata żywych i gnany rządzą mordu, zabił swych bliskich, rodzinę, przyjaciół, rodaków. Sprowadził chaos. Odtąd był znany jako Beld Zagłady. Z czasem jego przydomek zaczął wzbudzać lęk i zaczęto mówić: Ten który niesie śmierć. Po dziesiątkach lat panowania tyrana, ten wreszcie umarł… Tam myślano, lecz prawda była całkiem inna.

Ale tymczasem…

-Co robisz śmieciu!? – Wysyczał przez właśnie wybitą szparę w zębach, powalony, młody mężczyzna. – Wiesz kim jestem głupcze? Wiesz kogo zaatakowałeś!?
-Oczywiście. Łotra, który nie liczy się z innymi. – Odpowiedział nonszalancko Dermin.
-Jestem księciem patałachu! – Warknął mężczyzna nadal leżąc na ziemi.

Aż kipiała z niego wściekłość.

Dermin się zastanawiał jak to jest, że ktoś kto powinien szanować poddanych znęca się nad nimi… Właśnie odpoczywał w cieniu drzewa po pracy gdy zauważył jak ktoś jedzie konno. Temu komuś towarzyszyło dwóch dobrze umięśnionych mężczyzn. Dermin nie widział kto to jest, ale domyślał się widząc tych wielkich drabów. Przez chwilę trwała ożywiona rozmowa, po czym najeźdźca siedząc w siodle, kopnął chłopa tak, że ten odleciał w tył na kilka kroków. Dermin oburzony podszedł do przyjezdnego by spokojnie wszystko wytłumaczyć. Ten coś wysyczał – nie dało się tego zrozumieć - i dwaj umięśnieni, dobrze uzbrojeni mężczyźni rzucili się na – mogło by się zdawać – bezbronnego Dermina. Ten nie miał innego wyboru jak się bronić. Zwolnił blokady swego gniewu i frustracji. Kilka chwil i dwaj mężczyźni zwijali się z bólu na ziemi. Mężczyzna na koniu był wściekły z takiego obrotu sprawy. Zeskoczył z konia, dobył noża z pochwy u pasa i skoczył ku Derminowi. Teraz dopiero spostrzegł, że oto sam książę Hermed go zaatakował.

A teraz wielki książę leżał na ziemi pozbawiony kilku przednich zębów.

-Ach… Książe. – Zakpił Dermin. – Proszę o wybaczenie wasza debilna mość.

Z wyraźną kpiną pokłonił się, a prostując wymierzył kolejnego kopniaka w szczękę księcia Hermeda. Trysnęła krew i w powietrze poleciało coś co wyglądało na fragment języka.

Dermin poodczepiał od pasów każdego z najeźdźców mieszek z srebrnymi i złotymi monetami. Przerzucił każdego przez siodło, klepnął każdego konia w zad, a te pognały przed siebie. Podszedł do chłopa i pomógł mu wstać z ziemi.

-Proszę. To drobna rekompensata. – Powiedział do chłopa i podał z uśmiechem trzy mieszki monet.
-N… Nie mogę tego przyjąć. Nie należy mi się… - Odparł chłop z strachem w głosie. – Nie mog… Nie mogę tego wziąć. To nie moje.
-Ależ możesz.

Dermin położył przed chłopem trzy mieszki, uśmiechnął się i skinął głową na pożegnanie. Otrzepał ręce, odwrócił się i ruszył na wschód ku lasu. Szedł cały czas uśmiechając się do wspomnień sprzed chwili. Przez całą drogę do domu – chatki nieopodal lasu – wspominał wielce zadziwionego księcia, po tym jak się bronił. Nadal było dla niego niepojętym jak ktoś o takim statusie społecznym jak sam książę, może być takim łotrem. Ale i tak nie zmieniało to faktu, że czuł się dumny.

Niewielka chata stała prawie przy linii drzew. Prosta chatka z dębowych desek może nie była czymś wykwintnym, ale była domem Dermina. W tym małym domku czuł się dobrze i za nic by się nie przeniósł. Barwa ścian była prawie taka sama jak barwa kory drzew, więc z daleka nie można było go zobaczyć.

Wchodząc do chaty, wchodziło się do niewielkiej, lecz wystarczająco dużej izby, która służyła za kuchnię. Trochę na prawo od drzwi znajdowało się niezbyt wielki okno. Naprzeciwko wejścia znajdowały się drzwi prowadzące do spiżarni. W rogu, na prawo od drzwi do spiżarni stał kamienny pic na którym stał garnek z wczorajszą zupą jarzynową. Obok pieca stał fotel bujany oraz proste drewniane krzesło. Naprzeciwko pieca, na ścianie wisiały drewniane półki z różnymi przyrządami: garnkami, patelnią, mniejszymi i większymi dzbanami, talerzami i kubkami. W ścianie pomiędzy piecem, a półkami znajdowały się drzwi do sypialni. Niewielka izba z prostym drewnianym łóżkiem, szafą na ubrania w rogu obok łóżka oraz jednym oknem była przytulna.
Do domu przylegała niewielka szopa z różnymi narzędziami.

Dermin wszedł do domu i rozejrzał się po kuchni. Podszedł do pieca i ciężko opadł na bujany fotel. Był potwornie zmęczony całym dzisiejszym dniem. Najpierw ciężka praca, potem krótka aczkolwiek wyczerpująca walka i na koniec dość długi powrót do domu. Gdy wrócił do domu dzień chylił się ku końcowi. Wstał z fotela, poszedł do spiżarni i przyniósł sobie bochenek chleba. Podszedł do półki, wziął nóż i talerz i ponownie usiadł w fotelu. Wpatrywał się przez chwilę w bochenek.

Gdy zaczął odkrawać kromkę, drzwi się nagle otworzyły z trzaskiem. W drzwiach stała postać, której twarzy Dermin nie mógł dostrzec. Postać padła na kolana.

-Błagam… Pomóż. – Wyszeptał przybysz i padł nieprzytomny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz