W czasach największej wolny jaką widział świat, potężny szaman Beld
zdradził swój lud i sprowadził nań zagładę. Żądny wielkiej mocy
przekroczył granice życia wchłaniając moc samej śmierci. Potem powrócił
do świata żywych i gnany rządzą mordu, zabił swych bliskich, rodzinę,
przyjaciół, rodaków. Sprowadził chaos. Odtąd był znany jako Beld
Zagłady. Z czasem jego przydomek zaczął wzbudzać lęk i zaczęto mówić:
Ten który niesie śmierć. Po dziesiątkach lat panowania tyrana, ten
wreszcie umarł… Tam myślano, lecz prawda była całkiem inna.
Ale tymczasem…
-Co robisz śmieciu!? – Wysyczał przez właśnie wybitą szparę w zębach,
powalony, młody mężczyzna. – Wiesz kim jestem głupcze? Wiesz kogo
zaatakowałeś!?
-Oczywiście. Łotra, który nie liczy się z innymi. – Odpowiedział nonszalancko Dermin.
-Jestem księciem patałachu! – Warknął mężczyzna nadal leżąc na ziemi.
Aż kipiała z niego wściekłość.
Dermin się zastanawiał jak to jest, że ktoś kto powinien szanować
poddanych znęca się nad nimi… Właśnie odpoczywał w cieniu drzewa po
pracy gdy zauważył jak ktoś jedzie konno. Temu komuś towarzyszyło dwóch
dobrze umięśnionych mężczyzn. Dermin nie widział kto to jest, ale
domyślał się widząc tych wielkich drabów. Przez chwilę trwała ożywiona
rozmowa, po czym najeźdźca siedząc w siodle, kopnął chłopa tak, że ten
odleciał w tył na kilka kroków. Dermin oburzony podszedł do przyjezdnego
by spokojnie wszystko wytłumaczyć. Ten coś wysyczał – nie dało się tego
zrozumieć - i dwaj umięśnieni, dobrze uzbrojeni mężczyźni rzucili się
na – mogło by się zdawać – bezbronnego Dermina. Ten nie miał innego
wyboru jak się bronić. Zwolnił blokady swego gniewu i frustracji. Kilka
chwil i dwaj mężczyźni zwijali się z bólu na ziemi. Mężczyzna na koniu
był wściekły z takiego obrotu sprawy. Zeskoczył z konia, dobył noża z
pochwy u pasa i skoczył ku Derminowi. Teraz dopiero spostrzegł, że oto
sam książę Hermed go zaatakował.
A teraz wielki książę leżał na ziemi pozbawiony kilku przednich zębów.
-Ach… Książe. – Zakpił Dermin. – Proszę o wybaczenie wasza debilna mość.
Z wyraźną kpiną pokłonił się, a prostując wymierzył kolejnego kopniaka w
szczękę księcia Hermeda. Trysnęła krew i w powietrze poleciało coś co
wyglądało na fragment języka.
Dermin poodczepiał od pasów każdego z najeźdźców mieszek z srebrnymi i
złotymi monetami. Przerzucił każdego przez siodło, klepnął każdego konia
w zad, a te pognały przed siebie. Podszedł do chłopa i pomógł mu wstać z
ziemi.
-Proszę. To drobna rekompensata. – Powiedział do chłopa i podał z uśmiechem trzy mieszki monet.
-N… Nie mogę tego przyjąć. Nie należy mi się… - Odparł chłop z strachem w głosie. – Nie mog… Nie mogę tego wziąć. To nie moje.
-Ależ możesz.
Dermin położył przed chłopem trzy mieszki, uśmiechnął się i skinął głową
na pożegnanie. Otrzepał ręce, odwrócił się i ruszył na wschód ku lasu.
Szedł cały czas uśmiechając się do wspomnień sprzed chwili. Przez całą
drogę do domu – chatki nieopodal lasu – wspominał wielce zadziwionego
księcia, po tym jak się bronił. Nadal było dla niego niepojętym jak ktoś
o takim statusie społecznym jak sam książę, może być takim łotrem. Ale i
tak nie zmieniało to faktu, że czuł się dumny.
Niewielka chata stała prawie przy linii drzew. Prosta chatka z dębowych
desek może nie była czymś wykwintnym, ale była domem Dermina. W tym
małym domku czuł się dobrze i za nic by się nie przeniósł. Barwa ścian
była prawie taka sama jak barwa kory drzew, więc z daleka nie można było
go zobaczyć.
Wchodząc do chaty, wchodziło się do niewielkiej, lecz wystarczająco
dużej izby, która służyła za kuchnię. Trochę na prawo od drzwi
znajdowało się niezbyt wielki okno. Naprzeciwko wejścia znajdowały się
drzwi prowadzące do spiżarni. W rogu, na prawo od drzwi do spiżarni stał
kamienny pic na którym stał garnek z wczorajszą zupą jarzynową. Obok
pieca stał fotel bujany oraz proste drewniane krzesło. Naprzeciwko
pieca, na ścianie wisiały drewniane półki z różnymi przyrządami:
garnkami, patelnią, mniejszymi i większymi dzbanami, talerzami i
kubkami. W ścianie pomiędzy piecem, a półkami znajdowały się drzwi do
sypialni. Niewielka izba z prostym drewnianym łóżkiem, szafą na ubrania w
rogu obok łóżka oraz jednym oknem była przytulna.
Do domu przylegała niewielka szopa z różnymi narzędziami.
Dermin wszedł do domu i rozejrzał się po kuchni. Podszedł do pieca i
ciężko opadł na bujany fotel. Był potwornie zmęczony całym dzisiejszym
dniem. Najpierw ciężka praca, potem krótka aczkolwiek wyczerpująca walka
i na koniec dość długi powrót do domu.
Gdy wrócił do domu dzień chylił się ku końcowi. Wstał z fotela, poszedł
do spiżarni i przyniósł sobie bochenek chleba. Podszedł do półki, wziął
nóż i talerz i ponownie usiadł w fotelu. Wpatrywał się przez chwilę w
bochenek.
Gdy zaczął odkrawać kromkę, drzwi się nagle otworzyły z trzaskiem. W
drzwiach stała postać, której twarzy Dermin nie mógł dostrzec. Postać
padła na kolana.
-Błagam… Pomóż. – Wyszeptał przybysz i padł nieprzytomny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz