Weszli do domu. Teed i Nesteg spojrzeli na nich. Teed wygiął wargi w
niby uśmiechu i powrócił do rozmowy z starym przyjacielem. Wspominali
dawne czasy. Dermin i Lillian nie chcieli im przeszkadzać więc wzięli
krzesła, które stały przy stole, postawili je obok pieca i usiedli.
Dermin otworzył metalowe, niezbyt wielkie, ale trochę większe niż zwykle
się spotyka drzwiczki od pieca. Dołożył trochę drew. Nie zamknął
drzwiczek. Razem z Lillian patrzyli w ogień.
-A pamiętasz jak przyłapała nas profesor Arg na pojedynku? – Usłyszeli pytanie śmiejącego się Teeda.
-Pamiętam. – Odpowiedział śmiejąc się Nesteg. – Przez miesiąc czyściliśmy stajnie. Nie mogliśmy używać naszych mocy.
-Tak tak. Pamiętam jak jedna z tych kul ognia-pułapek przyrumieniła mi skórę.
Nesteg śmiał się głośno wraz z Teedicusem. Dermin nie słyszał reszty.
Pomyślał, że to dobrze, że jego przyjaciel ma z kim porozmawiać o
starych czasach. Nie ufał Nestegowi, ale sam fakt, że Teed się śmieje,
że jest radosny dodawał Derminowi otuchy.
Po długiej chwili śmiechów i zdań wymawianych przez głośny śmiech nastała cisza. Teed zapytał Nestega:
-Czy mówi ci coś zdanie „Nastąpi Powrót dawnych czasów.”?
Nesteg zamknął oczy zastanawiając się, przeglądając informacje które zawarte były w jego umyśle.
-Powrót dawnych czasów… - Wymruczał. – Powrót… Na Ducha Światła. Gdzie to usłyszałeś Teedzie?
-W umyśle. Podczas ostatniego spotkania z Beldem. Przekazał mi tylko tyle. Nic więcej. Wiesz o co chodzi?
Nesteg przełknął ślinę i odpowiedział:
-Wiem Teedicusie. Niestety wiem.
Nastała cisza. Cala trójka przyglądał się na Nestega czekając aż wyjaśni czym jest ten „Powrót dawnych czasów”.
-„Powrót dawnych czasów” to proces. Proces, którego nie można odwrócić. Nie wiem co dokładnie chce zrobić Beld, ale jeśli wybrał „Powrót dawnych czasów” to musiał nabrać mocy przez te wszystkie lata. – Powiedział po chwili milczenia Nesteg.
-Ale czym dokładnie jest ten proces? – Zapytał Teed ponaglając przyjaciela.
-Proces ten ma na celu sprowadzić minione lata. Beld zapewne chce go
wykorzystać by przywołać z otchłani przeszłości lata swej świetności.
Lata gdy był potężnym władcą.
Dermin spojrzał na Nestega pytająco.
-Dlaczego po prostu nie opanuje świata? Kiedyś ponoć był wielkim władcą, miał wielką władzę. – Zapytał Nestega.
-Mógłby to zrobić. – Odparł Nesteg odwracając wzrok od Teeda i patrząc
teraz na Dermina. – Ale nie jest to opłacalne. Musiałby poświęcić na to
lata, a może i wieki. Jeśli wykorzysta „Powrót dawnych czasów”
to nie tylko znów zostanie władcą absolutnym. Będzie mógł przywrócić do
życia tych, który zapragnie ożywić: najwierniejszych doradców,
czarodziejów wiernie mu służących, wielkie wojsko.
-Przywrócić do życia? – Zapytała zaskoczona Lillian. – Czy to w ogóle możliwe?
Nesteg odetchnął głęboko po czym odparł:
-Nie do końca przywrócić do życia. Sprawi, że dla dusz i ciał tych osób
cofnie się czas. Nie będę pamiętały, że umarły. Będą myśleć, że dalej
żyją. Będą mieć moc jaką mieli, albo i większą. Nie wszystko da się
cofnąć. – Spuścił wzrok i powiedział smutno: - Śmierć w nich zostanie.
Będą dawać śmierć gdzie zapragnął. Ich dusze będą w ciałach, ale będzie w
nich śmieć. Nie będą należeć ani do naszego świata, ani do Zaświatów.
Będą czymś i niczym.
Przerwał na chwilę. Popatrzył na każdego z gości.
-Czy wiecie co to oznacza? – Zapytał po krótkiej chwili.
Teed już miał coś powiedzieć, ale Dermin go ubiegł i rzekł:
-Ani żywi, ani martwi.
niedziela, 25 listopada 2012
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 16
Zasiedli przy stole, a Nesteg podał przybyłym zupę korzenną którą
właśnie ugotował. Jedli w milczeniu. Dermin spostrzegł, że stary znajomy
Teeda co chwila spogląda na miecz, który zawieszony był teraz za
oparciu krzesła.
-Więc zapanowałeś nad nim. – Powiedział Nesteg do Dermina. – Ciężko było?
Dermin przełknął łyżkę zupy i odpowiedział:
-Nie. Zapanować nie było trudną rzeczą. Dojść do tego jak zapanować już tak.
Skończyli jeść zupę i Nesteg zapytał:
-Pokażesz mi swój miecz?
-Nie. – Odparł szybko Dermin.
-Dlaczego?
-Przysięga złożona mocy miecza. – Odpowiedział Dermin. – Ale zapewne o tym wiesz.
Nesteg uśmiechnął się przebiegle. Wstał, pozbierał miski po zupie i zaniósł je do dużej miednicy znajdującej się obok pieca. Wrócił do gości i znów usiadł przy stole.
-Czy myślisz młody człowieku, że musisz stosować się do jakiejś tam przysięgi złożonej przedmiotowi? – Zapytał Nesteg.
Dermin zastanawiał się nad odpowiedzią. Pytanie było proste. Odpowiedź na pytanie na pewno nie brzmiała tak lub nie.
-Przysięga. – Powiedział Dermin bez specjalnych emocji.
Wstał od stołu.
-Wybaczcie, ale pójdę zaczerpnąć świeżego powietrza. – Zwrócił się towarzyszy i Nestega.
Zdjął miecz z oparcia i przełożył pendent przez prawe ramię. Ruszył w stronę drzwi.
-Zaczekaj. – Zwróciła się do niego Lillian. – Pójdę z tobą. Chciałabym o czymś porozmawiać.
Wstała i dołączyła do Dermina. Lillian wyszła z domu, a Dermin rzucił jeszcze Nestegowi spojrzenie pełne nieufności zanim zamknął drzwi. Stanęli na werandzie. Dermin oparł dłonie na barierce i zapytał:
-O czym chciałaś porozmawiać?
Lillian nie spojrzała na niego, lecz patrzyła przez liście na niebo, które coraz gęściej zakrywało się chmurami. Nie odwracając wzroku odrzekła:
-Nesteg. Nie ufam mu. Jest w nim coś… Niepojącego.
Dermin westchnął. Patrzył teraz w las – coraz ciemniejszy, bardziej mroczny. Las, którego Dermin się bał. Pierwszy raz w życiu bał się lasu.
-Także mu nie ufam. – Odparł. – Teed powiedział, że Nesteg wskaże nam drogę. W to nie wątpię… Ale ta droga doprowadzi nas do…
-Śmierci. – Dziewczyna dokończyła za niego.
Dermin uśmiechnął się nie odwracając wzroku od mroku lasu. Pomyślał, że Lillian jest bardzo bystrą osobą. Wiedział o tym gdy po raz pierwszy ją zobaczył, ale teraz nabrał całkowitej pewności. Odwrócił ku niej głowę. Patrzył na nią przez chwilę nim cokolwiek powiedział.
-Tak. Ale może się mylimy. – Powiedział chcąc uspokoić nieco Lillian. A może i siebie. – W końcu Teed to czarodziej. Chyba nie dałby się tak po prostu wykiwać. Albo wie to co my, albo my się mylimy.
Lillian spojrzała w oczy Dermina. Uśmiechnęła się swym cudnym uśmiechem i przemówiła anielskim głosem:
-Jakkolwiek by nie było nie wolno się nam poddawać Derminie. Póki wierzymy mamy szansę na zwycięstwo. Nawet jeśli naszą trójkę będą otaczać sami krętacze i zdrajcy mamy szansę póki mam wiarę i… siebie.
Dermin nie mógł się nie uśmiechnąć słysząc te słowa. Odwrócił głowę i znów zapatrzył się w coraz bardziej mroczny las. W tym mroku była groźba. Tego był pewny. Lillian spojrzała tam gdzie on.
-Dlaczego tak się przyglądasz tym drzewom? – Zapytała.
-Nie drzewa mnie interesują. Mrok. Jemu się przyglądam. – Odpowiedział nie odwracając szarych oczu od ciemnego lasu. – W powietrzu, w tym mroku, w całym tym miejscu wisi groźba.
Lillian spojrzała na niego z wyrazem twarzy, który zdradzał nie tyle zdziwienie co zaintrygowanie.
-Groźba? – Zapytała. – Jakiego rodzaju?
Dermin spojrzał na nią. Po raz pierwszy dostrzegła w jego szarych oczach cień strachu. Po chwili milczenia odpowiedział lekko drżącym głosem.
-Ona nie ma rodzaju.
Lillian nie widziała o co chodzi Derminowi. Mimo iż była czarodziejką, nie potrafiła odgadnąć jego myśli. Nie potrafiła rozwikłać zagadki umysłu Dermina.
-Derminie. – Powiedziała spokojnie. – Spokojnie. Zgadzam się, że nie jest tu bezpiecznie… Przynajmniej nie do końca bezpiecznie. Ale póki co musimy tu zostać. Jeśli masz rację , to nie możemy zdradzić, że coś podejrzewamy. To działa na naszą korzyść.
-Masz rację. – Odpowiedział Dermin ciężko wzdychając. – Nie popadajmy w paranoję.
Ciągle opierając dłonie o barierkę spojrzał na niebo zakryte chmurami. Dostrzegł między nimi smużkę słonecznego światła. Poczuł jak Lillian niepewnie kładzie swą dłoń na jego dłoni. Nie odwrócił się, nie spojrzał. Nie chciał psuć tej chwili. Chwili w której była magia. Najsilniejsza magia jaka istniała na świecie.
-Więc zapanowałeś nad nim. – Powiedział Nesteg do Dermina. – Ciężko było?
Dermin przełknął łyżkę zupy i odpowiedział:
-Nie. Zapanować nie było trudną rzeczą. Dojść do tego jak zapanować już tak.
Skończyli jeść zupę i Nesteg zapytał:
-Pokażesz mi swój miecz?
-Nie. – Odparł szybko Dermin.
-Dlaczego?
-Przysięga złożona mocy miecza. – Odpowiedział Dermin. – Ale zapewne o tym wiesz.
Nesteg uśmiechnął się przebiegle. Wstał, pozbierał miski po zupie i zaniósł je do dużej miednicy znajdującej się obok pieca. Wrócił do gości i znów usiadł przy stole.
-Czy myślisz młody człowieku, że musisz stosować się do jakiejś tam przysięgi złożonej przedmiotowi? – Zapytał Nesteg.
Dermin zastanawiał się nad odpowiedzią. Pytanie było proste. Odpowiedź na pytanie na pewno nie brzmiała tak lub nie.
-Przysięga. – Powiedział Dermin bez specjalnych emocji.
Wstał od stołu.
-Wybaczcie, ale pójdę zaczerpnąć świeżego powietrza. – Zwrócił się towarzyszy i Nestega.
Zdjął miecz z oparcia i przełożył pendent przez prawe ramię. Ruszył w stronę drzwi.
-Zaczekaj. – Zwróciła się do niego Lillian. – Pójdę z tobą. Chciałabym o czymś porozmawiać.
Wstała i dołączyła do Dermina. Lillian wyszła z domu, a Dermin rzucił jeszcze Nestegowi spojrzenie pełne nieufności zanim zamknął drzwi. Stanęli na werandzie. Dermin oparł dłonie na barierce i zapytał:
-O czym chciałaś porozmawiać?
Lillian nie spojrzała na niego, lecz patrzyła przez liście na niebo, które coraz gęściej zakrywało się chmurami. Nie odwracając wzroku odrzekła:
-Nesteg. Nie ufam mu. Jest w nim coś… Niepojącego.
Dermin westchnął. Patrzył teraz w las – coraz ciemniejszy, bardziej mroczny. Las, którego Dermin się bał. Pierwszy raz w życiu bał się lasu.
-Także mu nie ufam. – Odparł. – Teed powiedział, że Nesteg wskaże nam drogę. W to nie wątpię… Ale ta droga doprowadzi nas do…
-Śmierci. – Dziewczyna dokończyła za niego.
Dermin uśmiechnął się nie odwracając wzroku od mroku lasu. Pomyślał, że Lillian jest bardzo bystrą osobą. Wiedział o tym gdy po raz pierwszy ją zobaczył, ale teraz nabrał całkowitej pewności. Odwrócił ku niej głowę. Patrzył na nią przez chwilę nim cokolwiek powiedział.
-Tak. Ale może się mylimy. – Powiedział chcąc uspokoić nieco Lillian. A może i siebie. – W końcu Teed to czarodziej. Chyba nie dałby się tak po prostu wykiwać. Albo wie to co my, albo my się mylimy.
Lillian spojrzała w oczy Dermina. Uśmiechnęła się swym cudnym uśmiechem i przemówiła anielskim głosem:
-Jakkolwiek by nie było nie wolno się nam poddawać Derminie. Póki wierzymy mamy szansę na zwycięstwo. Nawet jeśli naszą trójkę będą otaczać sami krętacze i zdrajcy mamy szansę póki mam wiarę i… siebie.
Dermin nie mógł się nie uśmiechnąć słysząc te słowa. Odwrócił głowę i znów zapatrzył się w coraz bardziej mroczny las. W tym mroku była groźba. Tego był pewny. Lillian spojrzała tam gdzie on.
-Dlaczego tak się przyglądasz tym drzewom? – Zapytała.
-Nie drzewa mnie interesują. Mrok. Jemu się przyglądam. – Odpowiedział nie odwracając szarych oczu od ciemnego lasu. – W powietrzu, w tym mroku, w całym tym miejscu wisi groźba.
Lillian spojrzała na niego z wyrazem twarzy, który zdradzał nie tyle zdziwienie co zaintrygowanie.
-Groźba? – Zapytała. – Jakiego rodzaju?
Dermin spojrzał na nią. Po raz pierwszy dostrzegła w jego szarych oczach cień strachu. Po chwili milczenia odpowiedział lekko drżącym głosem.
-Ona nie ma rodzaju.
Lillian nie widziała o co chodzi Derminowi. Mimo iż była czarodziejką, nie potrafiła odgadnąć jego myśli. Nie potrafiła rozwikłać zagadki umysłu Dermina.
-Derminie. – Powiedziała spokojnie. – Spokojnie. Zgadzam się, że nie jest tu bezpiecznie… Przynajmniej nie do końca bezpiecznie. Ale póki co musimy tu zostać. Jeśli masz rację , to nie możemy zdradzić, że coś podejrzewamy. To działa na naszą korzyść.
-Masz rację. – Odpowiedział Dermin ciężko wzdychając. – Nie popadajmy w paranoję.
Ciągle opierając dłonie o barierkę spojrzał na niebo zakryte chmurami. Dostrzegł między nimi smużkę słonecznego światła. Poczuł jak Lillian niepewnie kładzie swą dłoń na jego dłoni. Nie odwrócił się, nie spojrzał. Nie chciał psuć tej chwili. Chwili w której była magia. Najsilniejsza magia jaka istniała na świecie.
"Powrót dawnych czasów" mini-rodział 15
Dojechali do domu i zsiedli z koni. Przywiązali je do drewnianej
barierki przy werandzie, po czym ruszyli w stronę drzwi lecz nie uszli
dziesięciu kroków i Teed zatrzymał towarzyszy.
-Poczekajcie. – Wyciągną ręce tak jakby dotykał szyby. – Spryciarz. Osłony. Ooo… I alarmy też. Muszę przyznać, że poczynił postępy.
Poruszał przed sobą rękami i dodał:
-Zrobiłem nam przejście. Zdziwi się.
Uśmiechnął się nieznacznie i poprowadził ich ku drzwi. Zapukał do drzwi, które po chwili się uchyliły.
-Któż to do mnie przybywa? Do starego, zniedołężniałego czarodzieja? – Zapytał głos.
-I ty się jeszcze pytasz? Któż inny by przeszedł przez te twoje osłony jeśli nie ja? – Odparł pytaniem Teed.
Głos przez moment nie odpowiadał.
-Myślę, że na całym świecie znalazłoby się bardzo niewiele osób, a w tej okolicy tylko jedna. – Drzwi otwarły się szeroko i przez próg przeszedł starszy mężczyzna. – Teedzie. Stary druchu.
Powitał czarodzieja serdecznie. Długie, proste, siwe włosy spływały z ramion. Mężczyzna był wysoki. Twarz była jasnej cery i bardzo wyraźnie było widać kości policzkowe. Przyodziany był w prostą, lnianą szatę. Przepasany był szerokim, czarnym pasem ze złotą klamrą.
-Jak dawno nie widziałem tych postrzępionych, długich włosów, tej długiej twarzy, chudych paluchów. Teedicusie… Jak miło Cię widzieć. – Odpowiedział przyjaciel czarodzieja. A kogóż to przyprowadziłeś?
Teed skierował chude ramię ku Derminowi i Liilian.
-To mój młody przyjaciel Dermin oraz Lillian, którą poznałem przed kilkoma dniami. Lillian jest Siostrą Run. – Odparł Teed.
-Siostra Run… Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek spotkam którąś z was.
-Dermin jest…
-Władcą Miecza. Jednak pokrzyżowałeś plany rady Teedzie. Bardzo dobrze. – Przerwał Teedowi.
Teedicus zwrócił się ku towarzyszom:
-Derminie, Lillian to Nesteg, mistrz iluzji. – Przedstawił im przyjaciela.
Nesteg zaśmiał się głośno.
-Mistrz iluzji. Nie onieśmielaj mnie przyjacielu. – Powiedział Nesteg. – Cóż takiego was do mnie sprowadza?
Teed westchnął.
-Niestety problemy mój przyjacielu, niestety problemy.
Nesteg patrzył na gości przez chwilę po czym powiedział:
-Nie stójmy tu tak. Zbiera się na deszcz. Zapraszam do środka.
Wprowadził przybyszów do domu i zamknął drzwi rozglądając się jeszcze czy nikt za nimi nie przybył.
-Poczekajcie. – Wyciągną ręce tak jakby dotykał szyby. – Spryciarz. Osłony. Ooo… I alarmy też. Muszę przyznać, że poczynił postępy.
Poruszał przed sobą rękami i dodał:
-Zrobiłem nam przejście. Zdziwi się.
Uśmiechnął się nieznacznie i poprowadził ich ku drzwi. Zapukał do drzwi, które po chwili się uchyliły.
-Któż to do mnie przybywa? Do starego, zniedołężniałego czarodzieja? – Zapytał głos.
-I ty się jeszcze pytasz? Któż inny by przeszedł przez te twoje osłony jeśli nie ja? – Odparł pytaniem Teed.
Głos przez moment nie odpowiadał.
-Myślę, że na całym świecie znalazłoby się bardzo niewiele osób, a w tej okolicy tylko jedna. – Drzwi otwarły się szeroko i przez próg przeszedł starszy mężczyzna. – Teedzie. Stary druchu.
Powitał czarodzieja serdecznie. Długie, proste, siwe włosy spływały z ramion. Mężczyzna był wysoki. Twarz była jasnej cery i bardzo wyraźnie było widać kości policzkowe. Przyodziany był w prostą, lnianą szatę. Przepasany był szerokim, czarnym pasem ze złotą klamrą.
-Jak dawno nie widziałem tych postrzępionych, długich włosów, tej długiej twarzy, chudych paluchów. Teedicusie… Jak miło Cię widzieć. – Odpowiedział przyjaciel czarodzieja. A kogóż to przyprowadziłeś?
Teed skierował chude ramię ku Derminowi i Liilian.
-To mój młody przyjaciel Dermin oraz Lillian, którą poznałem przed kilkoma dniami. Lillian jest Siostrą Run. – Odparł Teed.
-Siostra Run… Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek spotkam którąś z was.
-Dermin jest…
-Władcą Miecza. Jednak pokrzyżowałeś plany rady Teedzie. Bardzo dobrze. – Przerwał Teedowi.
Teedicus zwrócił się ku towarzyszom:
-Derminie, Lillian to Nesteg, mistrz iluzji. – Przedstawił im przyjaciela.
Nesteg zaśmiał się głośno.
-Mistrz iluzji. Nie onieśmielaj mnie przyjacielu. – Powiedział Nesteg. – Cóż takiego was do mnie sprowadza?
Teed westchnął.
-Niestety problemy mój przyjacielu, niestety problemy.
Nesteg patrzył na gości przez chwilę po czym powiedział:
-Nie stójmy tu tak. Zbiera się na deszcz. Zapraszam do środka.
Wprowadził przybyszów do domu i zamknął drzwi rozglądając się jeszcze czy nikt za nimi nie przybył.
"Powrót dawnych czasów" mini-rodział 14
Leśna ścieżka wiła się i zakręcała. Jechali powoli by nie narazić koni
na połamanie nóg. Od ostatniej przygody z assasynami byli bardziej
ostrożni. Nie chcieli by znów ich zaskoczono. W lesie było cicho. Tylko
od czasu do czasu dało się słyszeć odgłosy ptaków. Delikatny wiatr
poruszał liśćmi drzew. Dźwięk łamania gałązki stawiał ich w gotowości do
starcia z wrogiem, lecz zawsze okazywało się, że to lis czy inne
niewielkie, leśne zwierzę.
Wczesnym rankiem opuścili miasto Efar do którego przybyli poprzedniego dnia i spali w gospodzie. Przez pewien czas jechali po trawistej równinie i około południa wjechali do tego lasu. Kierowali się do domu przyjaciela Teeda, który znajdował się gdzieś w tym lesie. Dermin ani Lillian nie pytali kim jest ten przyjaciel gdyż ufali Teedowi. Ale ciekawość w Derminie w końcu wzięła górę.
-Kim jest ten twój znajomy? – Zapytał przyciszonym głosem.
Teed cofając się pamięcią ku przeszłości odpowiedział:
-To bardzo stary znajomy. Znamy się z czasów gdy uczęszczałem do Akademii Magii. Konkurowaliśmy prawie o wszystko, ale w efekcie staliśmy się przyjaciółmi. Podzielał moje poglądy co do rady i przez pewien czas, zanim odszedłem, był moim agentem. Gdy odszedłem i zamieszkałem na tej górskie polanie on został. Po pewnym czasie odwiedził mnie i powiedział, że także miał już dość tego co rada wyprawia. Zamieszkał w tym lesie. Prawie nikt nie wie, że tu mieszka.
-Dlaczego? – Zapytał zaciekawiony Dermin.
-Bo mało kto zapuszcza się w głąb tego lasu. Ludzie wierzą, że wieki temu został przeklęty, ale to bzdury. Tylko w kilku miejscach zastawił jakieś pułapki iluzyjne. Lubił to. Po prostu kochał iluzje. Pamiętam jak razu pewnego stworzył iluzję potwora: wielki łeb, ogromnie, sztyletowate zębiska, kolce na łbie i wzdłuż całego kręgosłupa, wielkie, potężnie umięśnione cielsko, szpony ostre jak brzytwa. Przynajmniej tak wyglądały. – Uśmiechnął się do wspomnień. – Przez tą iluzję zdemolowałem swój pokój. Ciskałem ogniem, próbowałem tego stwora zamrozić, unieruchomić, rzucałem różnego rodzaju magiczne sieci. Nic to nie dało. Wszystko przechodziło przez niego. Zanim pojąłem, że to iluzja mój pokój wyglądał jak pole bitwy. Gdy dorwałem tego dowcipnisia przez tydzień wisiał nagi w powietrzu, w głównym holu. Taka mała zemsta.
Lillian zachichotała, a Dermin starał się tłumić śmiech.
-Tak mściwy byłeś Teedzie? – Zapytała żartobliwie Lillian.
Teed zaśmiał się nie zważając na to czy ktoś ich usłyszy.
-Młody byłe i różne żarty się mi trzymały. Wybaczyliśmy sobie. Po kilku latach. Potem zostałem mianowany na najpotężniejszego czarodzieja, on został moim zastępcą. Potem już wiecie: brak porozumienia z radą, moje odejście.
-A po co właściwie do niego jedziemy? – Zapytała Lillian.
Teed milczał przez chwilę, po czym odparł:
-Myślę, że jest on jedyną, która może nam doradzić co zrobić. Chyba tylko on może wskazać nam drogę.
Zapadła cisza. Wciąż jechali krętą leśną ścieżką, aż w końcu im oczom ukazał się niewielki domek.
Wczesnym rankiem opuścili miasto Efar do którego przybyli poprzedniego dnia i spali w gospodzie. Przez pewien czas jechali po trawistej równinie i około południa wjechali do tego lasu. Kierowali się do domu przyjaciela Teeda, który znajdował się gdzieś w tym lesie. Dermin ani Lillian nie pytali kim jest ten przyjaciel gdyż ufali Teedowi. Ale ciekawość w Derminie w końcu wzięła górę.
-Kim jest ten twój znajomy? – Zapytał przyciszonym głosem.
Teed cofając się pamięcią ku przeszłości odpowiedział:
-To bardzo stary znajomy. Znamy się z czasów gdy uczęszczałem do Akademii Magii. Konkurowaliśmy prawie o wszystko, ale w efekcie staliśmy się przyjaciółmi. Podzielał moje poglądy co do rady i przez pewien czas, zanim odszedłem, był moim agentem. Gdy odszedłem i zamieszkałem na tej górskie polanie on został. Po pewnym czasie odwiedził mnie i powiedział, że także miał już dość tego co rada wyprawia. Zamieszkał w tym lesie. Prawie nikt nie wie, że tu mieszka.
-Dlaczego? – Zapytał zaciekawiony Dermin.
-Bo mało kto zapuszcza się w głąb tego lasu. Ludzie wierzą, że wieki temu został przeklęty, ale to bzdury. Tylko w kilku miejscach zastawił jakieś pułapki iluzyjne. Lubił to. Po prostu kochał iluzje. Pamiętam jak razu pewnego stworzył iluzję potwora: wielki łeb, ogromnie, sztyletowate zębiska, kolce na łbie i wzdłuż całego kręgosłupa, wielkie, potężnie umięśnione cielsko, szpony ostre jak brzytwa. Przynajmniej tak wyglądały. – Uśmiechnął się do wspomnień. – Przez tą iluzję zdemolowałem swój pokój. Ciskałem ogniem, próbowałem tego stwora zamrozić, unieruchomić, rzucałem różnego rodzaju magiczne sieci. Nic to nie dało. Wszystko przechodziło przez niego. Zanim pojąłem, że to iluzja mój pokój wyglądał jak pole bitwy. Gdy dorwałem tego dowcipnisia przez tydzień wisiał nagi w powietrzu, w głównym holu. Taka mała zemsta.
Lillian zachichotała, a Dermin starał się tłumić śmiech.
-Tak mściwy byłeś Teedzie? – Zapytała żartobliwie Lillian.
Teed zaśmiał się nie zważając na to czy ktoś ich usłyszy.
-Młody byłe i różne żarty się mi trzymały. Wybaczyliśmy sobie. Po kilku latach. Potem zostałem mianowany na najpotężniejszego czarodzieja, on został moim zastępcą. Potem już wiecie: brak porozumienia z radą, moje odejście.
-A po co właściwie do niego jedziemy? – Zapytała Lillian.
Teed milczał przez chwilę, po czym odparł:
-Myślę, że jest on jedyną, która może nam doradzić co zrobić. Chyba tylko on może wskazać nam drogę.
Zapadła cisza. Wciąż jechali krętą leśną ścieżką, aż w końcu im oczom ukazał się niewielki domek.
"Powrót dawnych czasów" mini-rodział 13
Koń zarżał, a Dermin poklepał go po długiej szyi. Jechał za Teedem i
Lillian. Odkąd opuścili rodzinne strony, ta dwójka rozmawiała prawie bez
przerwy. Ale Derminowi nawet to odpowiadało. Mógł spokojnie myśleć.
-Kim właściwie jest szaman? – Zapytał przerywając rozmowę dwójki towarzyszy.
Teed spojrzał na niego przez ramię. Chwilę milczał zastanawiając się jak wyjaśnić to komuś, kto nigdy nie miał styczności z magią. W końcu rzekł:
-Szaman to jeden z wielu rodzajów magicznych istot. Jego moc głównie opiera się na kontakcie z duchami, jednakże potrafi korzystać z błyskawic w różnych formach.
-Skoro używa błyskawic to jak spalił twój rodzinny dom? – Dopytywał się Dermin.
-Jak już powiedziałem, jego moc jest związana z duchami. Nie wliczając błyskawic, szaman tak jakby posługuje się duchami. Przyzywa duchy żywiołów i panuje nad nimi. Wtedy przyzwał ducha ognia. Niegdyś pewien szaman opowiedział mi na jakiej zasadzie się to dzieje. Szaman jako młody człowiek zostaje otruty, lecz nie do końca. W pewien sposób nadal jest związany ze swym ciałem. Udaje się do Zaświatów na plan duchów natury. Podpisuje swego rodzaju kontrakt z danym duchem. Gdy go przyzywa, używa swego ciała nako drzwi z Zaświatów do naszego świata. Duchy żywiołów są potężne. Po dziś dzień dziwię się jak zdołaliśmy z matką uciec.
Dermin starał się to pojąć. Po chwili zapytał:
-Skoro używa duchów i błyskawic, to dlaczego powiedział, że potrafi władać mocami czarodzieja?
-Blef. – Odpowiedział czarodziej. – Blef, albo…
Przerwał, a coraz bardziej zaciekawiony Dermin dopytywał się:
-Albo?
-Albo znalazł Księgę Słów. – Odpowiedział wreszcie Teedicus.
-Księgę Słów? Co to takiego?
-Jest to księga gdzie spisano zaklęcia dla szamanów. No, nie do końca zaklęcia. Są to słowa w mowie starożytnych dzięki którym szaman może przekonać ducha do bezpośredniego użycia jego mocy. Gdy szaman przywołuje ducha, to ten wykonuje polecenia w swej, lub przybranej postaci. – Tłumaczył przyjacielowi. – W każdym bądź razie to duch używa swoich mocy, a szaman umożliwia mu tylko przejście. Jeśli jednak szaman użyje tych zaklęć to duch nie przechodzi do naszego świata, tylko przekazuje moce szamanowi. Nie jest to taka magia jak magia czarodzieja, ale bardzo podobna. Jeśli ktoś nie miał styczności z magią czarodzieja, może błędnie wziąć takie szamańskie działanie za moc czarodzieja.
Dermin przeanalizował to w ciszy.
-Czyli szaman to taki mag, czarodziej, który używa duchów jako broni?
-Ani mag, ani czarodziej. – Zaprzeczyła Lillian spoglądając na niego przez ramię.
Dermin spojrzał na nią z zdziwieniem.
-Jak to ani mag, ani czarodziej? – Zapytał.
-No tak. Mag to nie czarodziej, a czarodziej to nie mag.
-Jak to? – Zapytał zdumiony.
Lillian popatrzyła na Teeda i rzekła do niego:
-Może ty to wyjaśnisz. Wiesz jak to jest z tłumaczeniem u czarodziejek. Wytłumaczyć umiemy tylko innej czarodziejce.
Teed uśmiechnął się doń i skinął głową, że się zgadza. Odetchnął głęboko i podjął:
-Mimo ogólnej opinii ludzi mag nie jest czarodziejem. Czarodziej to ktoś kto nie jest ograniczony swą mocą. A przynajmniej nie w takim stopniu jak mag. Czarodziej używa żywiołów do swych czarów jak i samej mocy, przemieniając ją, kształtując w różne formy. Czarodziej może posiąść szeroki, bardzo szeroki wachlarz umiejętności. Mag tego nie może. Mag używa jednej, najczęściej określonej przez jego moc zdolności. Jest to na przykład ogień. Mag ognia potrafi panować tylko i wyłącznie nad ogniem. Nie zapanuje nad wodą, ziemią czy powietrzem. Mogowie mogą władać różnymi rzeczami, na przykład słowem. Nie jest tak, że magowie są przypisani tylko do żywiołów, ale nie są w stanie używać innych mocy niż im przypisanych.
Widząc, że Dermin nie do końca pojmuje to o czym mówi postanowił mu to pokazać. Wyciągnął w jego kierunku rękę z dłonią odwróconą wnętrzem ku górze. W jednej chwili nad dłonią zapłonęła niewielka kula ognia, pojawiła się kulka wody, jakby wielka kropla zatrzymała się w powietrzu, oraz zabłysło malutkie światełko, jakby jakaś mała istota promieniowała. Te trzy istoty magii ustawiły się w trójkącie i zaczęły się powoli obracać. Po otwartej dłoni czarodzieja zaczęły biegać małe pioruny.
-To są, jak to my czarodzieje nazywamy, istoty magii. Istoty magii to, jak widzisz, rzeczy jakie możemy stworzyć dzięki naszej mocy. Widzisz tutaj tylko cztery przykłady. Z mocą możemy zrobić znacznie więcej. – Poruszył dłonią i płomień, woda, światło oraz pioruny zniknęły. Poruszył dłonią jeszcze raz i tą pokrył ogień. – Mag natomiast może tyle. Jeśli jest to mag ognia to nie zbierze wilgoci z powietrza i nie uformuje kuli wody gdy posługuje się ogniem.
-Rozumiem. Więc mag to tak jakby bardzo ograniczony czarodziej?
-W zasadzie to tak. Można by to tak określić. – Odpowiedział Teed i uśmiechnął się na znaczne uproszczenie.
Po tych wyjaśnieniach zapanowała cisza. Dermin rozmyślał nad tym czego się dowiedział i stwierdził, że sprawy magii są dla niego zbyt zawiłe i jak na razie da sobie spokój z wypytywaniem przyjaciela.
-Widzę, że ukradkowo patrzysz na Dermina. – Powiedział Teed do Lillian.
-Słucham?
Teed uśmiechnął się serdecznie do młodej czarodziejki.
-Nie mam racji? Widzę jak na niego patrzysz. Podoba ci się, czyż nie?
Lillian się zaczerwieniła. Nie spodziewała się, że ktoś będzie w stanie ją przejrzeć. A zwłaszcza w takiej sprawie.
-No więc.. – Odchrząknęła. – Nie wiem czy mogę z tobą o tym rozmawiać. Jesteś jego przyjacielem, a nie chcę by na razie o wiedział o moich uczuciach bo sama nie jestem ich pewna.
-Spokojnie dziecko. Obiecuję, że nic mu nie powiem bez twego przyzwolenia. A wiesz przecież, że jak czarodziej coś obieca to obietnicy dotrzyma.
-Ach Teedzie. Jego szare oczy sprawiają, że moje serce mocniej bije. Gdy jest blisko czuję bezpieczna. Przy nim nie czuję się samotna, nie czuję takiej samotności jaką czułam gdy straciłam moją rodzinę, mój zakon.
-Zatem to coś poważnego. Gdy jest czas walki, uczucia to niebezpieczna sprawa. Potrafią sprowadzić człowieka na złą drogę, potrafią sprawić, że czyni coś czego nigdy byśmy się nie spodziewali. Niepewny to grunt. Ale z drugiej strony człowiek bez uczuć staje się podobny Beldowi. Uczucia potrafią wydobyć z człowieka najlepsze jak i najgorsze cechy. – Milczał przez chwilę, po czym dodał: - Masz słuszność, że chcesz by Dermin jeszcze nie wiedział o twych uczuciach. A z resztą macie jeszcze czas. Jesteście młodzi. Całe, długie, nieraz niebezpieczne, czasem nudne życie.
-Masz rację Teedzie. Dziękuję. – Odparła Lillian.
Chwilę milczeli, a potem znów rozmawiali. Teed opowiadał Lillian o czasach jego młodości, o nauce w Akademii Magii. Opowiadał jak to wszystko tam wyglądało, jakie kłopoty sprawiał, mówił o dowcipach jakie wycinali razem z kolegami nauczycielom.
-Uwaga!! – Krzyknął do nich Dermin zeskakując z konia.
Zaatakowano ich. Czterech zbrojnych w miecze, topory i noże szarżowało na nich konno. Dermin ruszył ku napastnikom. Wyszarpnął miecz z pochwy. Poczuł nagły przypływ siły. Siły takiej, że chciał tylko zabijać. „Nastanie dla ciebie kiedyś ciężki czas. Będziesz musiał iść na ustępstwa. Daj i bierz tyle ile będziesz w stanie wytrzymać. Nie więcej, nie mniej.”. Przypomniał sobie słowa matki. Nagle świat przestał istnieć. Zapanowała czerń. Dermin usłyszał czyjś głos:
-Daj mi swe ciało. Ocalę ciebie i twych towarzyszy. Musisz tylko użyczyć mi swego ciała.
Dermin nerwowo rozejrzał się wokoło. Nikogo nie zauważył.
-Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?
-Jak to kim? – Zapytał ze zdziwieniem głos. – Jestem twym mieczem. Czego chcę? Niczego wielkiego. Wystarczy, że zostaniesz tutaj, a ja wypełnię twe ciało i ocalę was. Potem oddam ci twe ciało.
„Nastanie dla ciebie kiedyś ciężki czas. Będziesz musiał iść na ustępstwa. Daj i bierz tyle ile będziesz w stanie wytrzymać. Nie więcej, nie mniej.”.
Dermin ciągle słyszał słowa matki, ale inaczej niż słowa miecza. W końcu zrozumiał co oznaczają te słowa.
-Powiedz mi mieczu, dlaczego chcesz mas ocalić? Dlaczego aż tak ci na tym zależy? – Zapytał Dermin wiedząc już co ma zrobić.
Rozległ się złowrogi śmiech.
-Chcę krwi. Pragnę krwi. Tak dawno jej nie czułem. – Odpowiedział głos.
-Zatem dam ci krwi. Ale nie przejmiesz mego ciała. Moje ciało jest moje i nie masz prawa nim zawładnąć. Dasz mi siłę, dasz mi moc, pozwolisz mi nad sobą panować, a ja w zamian dam ci krwi. Przysięgniesz, że wypełnisz me żądania, a dostaniesz krwi.
Nastała cisza. Najwidoczniej miecz, czy też raczej moc miecza zastanawiała się nad przyjęciem propozycji Dermina.
-Jednorazowa transakcja mnie nie interesuje. – Odparł w końcu miecz.
-Mnie też nie. – Zapewnił go Dermin. – Ile razy wyciągnę cię z pochwy tyle razy będziesz mi posłuszny. Właściwie nie powinienem się z tobą targować. Jestem Władcą Miecza. Masz mi być posłuszny!
-W... Władcą Miecza? – Zapytał zdziwiony głos. – Mianowanym?
Dermina wielce zadziwiła reakcja głosu. Dostrzegł to czego zapewne nie dostrzegł Kerdan.
-Tak. Najpotężniejszy czarodziej mianował mnie na Władcę Miecza. – Odpowiedział.
-Nie o to mi chodzi.
-Wiem. Mianowałeś mnie. Mianowałem siebie.
-Wybacz panie. – Rzekł z pokorą głos. – Będę ci służył po wszelkie krańce.
Dermin uśmiechnął się. Przeciął lewy bok pierwszego z szarżujących uchylając się jednocześnie przed jego toporem. Topór spadł na ziemię, a w ślad za nim wykrwawiający się jeździec. Nadjechał drugi. Dermin uskoczył przed jego długim, ostrym mieczem. Chwycił się siodła i podciągnął. Wsiadając za napastnika wbił mu miecz w kręgosłup. Rozległ się pełen bólu krzyk. Dermin zrzucił zbrojnego z konia i chwycił cugle. Skierował konia na kolejnego. Ten rzucił w niego kilkoma nożami. Większość noży odbił mieczem, lecz jeden wbił się w łeb konia. Gdy zwierze padało, Dermin stanął na siodle i skoczył ku napastnikowi. Lecąc zatoczył mieczem łuk odcinając przeciwnikowi kawałek ramienia i połowę głowy. Fragmenty kości czaszki oraz mózgu poleciał na wszystkie strony, krew trysnęła i splamiła ubranie Dermina. Dermin spadł tuż przed pędzącym koniem czwartego i ledwo uniknął stratowania przez wielkiego konia. Ostatni zbrojny zatrzymał konia, zeskoczył z niego i ruszył na Dermina. Był tuż-tuż. Już miał zadać cios gdy poleciał w tył. Grzmotnął o ziemię. Wstał chwiejnie, podpierając się mieczem. Miał znów ruszyć na Dermina gdy stanął w płomieniach. Wrzeszczał padając na ziemię. Próbował zgasić płomienie tarzając się, lecz nic to nie dało. Po długiej męce pozostały po nim osmolone kości.
-Dzięki Teedzie. – Powiedział Dermin do przyjaciela podnosząc się z ziemi.
Teedicus popatrzył na przyjaciela ze zdumieniem.
-Skąd wiedziałeś, że to ja, a nie Lillian? – Zapytał Dermina zdumiony.
-Kiedyś Lillian zabiła jednego z takiego oddziału. Po prostu wyczułem różnicę. Nie wiem jak, ale wyczułem. Pewnie dzięki mieczowi. – Odparł Dermin.
-Ach tak… - Mruknął czarodziej. – Ruszajmy bo mogą przybyć następni.
Wsiedli na konie i ruszyli w dalszą odpowiedź. Dermin uświadomił się, że nie wie gdzie zmierzają. Czarodziej prowadził ich, lecz nie wiedział gdzie.
-Teedzie.
-Tak mój chłopcze?
-Gdzie my właściwie jedziemy?
-Do mojego dobrego znajomego. – Odpowiedział Teed z szczwanym uśmieszkiem.
-Kim właściwie jest szaman? – Zapytał przerywając rozmowę dwójki towarzyszy.
Teed spojrzał na niego przez ramię. Chwilę milczał zastanawiając się jak wyjaśnić to komuś, kto nigdy nie miał styczności z magią. W końcu rzekł:
-Szaman to jeden z wielu rodzajów magicznych istot. Jego moc głównie opiera się na kontakcie z duchami, jednakże potrafi korzystać z błyskawic w różnych formach.
-Skoro używa błyskawic to jak spalił twój rodzinny dom? – Dopytywał się Dermin.
-Jak już powiedziałem, jego moc jest związana z duchami. Nie wliczając błyskawic, szaman tak jakby posługuje się duchami. Przyzywa duchy żywiołów i panuje nad nimi. Wtedy przyzwał ducha ognia. Niegdyś pewien szaman opowiedział mi na jakiej zasadzie się to dzieje. Szaman jako młody człowiek zostaje otruty, lecz nie do końca. W pewien sposób nadal jest związany ze swym ciałem. Udaje się do Zaświatów na plan duchów natury. Podpisuje swego rodzaju kontrakt z danym duchem. Gdy go przyzywa, używa swego ciała nako drzwi z Zaświatów do naszego świata. Duchy żywiołów są potężne. Po dziś dzień dziwię się jak zdołaliśmy z matką uciec.
Dermin starał się to pojąć. Po chwili zapytał:
-Skoro używa duchów i błyskawic, to dlaczego powiedział, że potrafi władać mocami czarodzieja?
-Blef. – Odpowiedział czarodziej. – Blef, albo…
Przerwał, a coraz bardziej zaciekawiony Dermin dopytywał się:
-Albo?
-Albo znalazł Księgę Słów. – Odpowiedział wreszcie Teedicus.
-Księgę Słów? Co to takiego?
-Jest to księga gdzie spisano zaklęcia dla szamanów. No, nie do końca zaklęcia. Są to słowa w mowie starożytnych dzięki którym szaman może przekonać ducha do bezpośredniego użycia jego mocy. Gdy szaman przywołuje ducha, to ten wykonuje polecenia w swej, lub przybranej postaci. – Tłumaczył przyjacielowi. – W każdym bądź razie to duch używa swoich mocy, a szaman umożliwia mu tylko przejście. Jeśli jednak szaman użyje tych zaklęć to duch nie przechodzi do naszego świata, tylko przekazuje moce szamanowi. Nie jest to taka magia jak magia czarodzieja, ale bardzo podobna. Jeśli ktoś nie miał styczności z magią czarodzieja, może błędnie wziąć takie szamańskie działanie za moc czarodzieja.
Dermin przeanalizował to w ciszy.
-Czyli szaman to taki mag, czarodziej, który używa duchów jako broni?
-Ani mag, ani czarodziej. – Zaprzeczyła Lillian spoglądając na niego przez ramię.
Dermin spojrzał na nią z zdziwieniem.
-Jak to ani mag, ani czarodziej? – Zapytał.
-No tak. Mag to nie czarodziej, a czarodziej to nie mag.
-Jak to? – Zapytał zdumiony.
Lillian popatrzyła na Teeda i rzekła do niego:
-Może ty to wyjaśnisz. Wiesz jak to jest z tłumaczeniem u czarodziejek. Wytłumaczyć umiemy tylko innej czarodziejce.
Teed uśmiechnął się doń i skinął głową, że się zgadza. Odetchnął głęboko i podjął:
-Mimo ogólnej opinii ludzi mag nie jest czarodziejem. Czarodziej to ktoś kto nie jest ograniczony swą mocą. A przynajmniej nie w takim stopniu jak mag. Czarodziej używa żywiołów do swych czarów jak i samej mocy, przemieniając ją, kształtując w różne formy. Czarodziej może posiąść szeroki, bardzo szeroki wachlarz umiejętności. Mag tego nie może. Mag używa jednej, najczęściej określonej przez jego moc zdolności. Jest to na przykład ogień. Mag ognia potrafi panować tylko i wyłącznie nad ogniem. Nie zapanuje nad wodą, ziemią czy powietrzem. Mogowie mogą władać różnymi rzeczami, na przykład słowem. Nie jest tak, że magowie są przypisani tylko do żywiołów, ale nie są w stanie używać innych mocy niż im przypisanych.
Widząc, że Dermin nie do końca pojmuje to o czym mówi postanowił mu to pokazać. Wyciągnął w jego kierunku rękę z dłonią odwróconą wnętrzem ku górze. W jednej chwili nad dłonią zapłonęła niewielka kula ognia, pojawiła się kulka wody, jakby wielka kropla zatrzymała się w powietrzu, oraz zabłysło malutkie światełko, jakby jakaś mała istota promieniowała. Te trzy istoty magii ustawiły się w trójkącie i zaczęły się powoli obracać. Po otwartej dłoni czarodzieja zaczęły biegać małe pioruny.
-To są, jak to my czarodzieje nazywamy, istoty magii. Istoty magii to, jak widzisz, rzeczy jakie możemy stworzyć dzięki naszej mocy. Widzisz tutaj tylko cztery przykłady. Z mocą możemy zrobić znacznie więcej. – Poruszył dłonią i płomień, woda, światło oraz pioruny zniknęły. Poruszył dłonią jeszcze raz i tą pokrył ogień. – Mag natomiast może tyle. Jeśli jest to mag ognia to nie zbierze wilgoci z powietrza i nie uformuje kuli wody gdy posługuje się ogniem.
-Rozumiem. Więc mag to tak jakby bardzo ograniczony czarodziej?
-W zasadzie to tak. Można by to tak określić. – Odpowiedział Teed i uśmiechnął się na znaczne uproszczenie.
Po tych wyjaśnieniach zapanowała cisza. Dermin rozmyślał nad tym czego się dowiedział i stwierdził, że sprawy magii są dla niego zbyt zawiłe i jak na razie da sobie spokój z wypytywaniem przyjaciela.
-Widzę, że ukradkowo patrzysz na Dermina. – Powiedział Teed do Lillian.
-Słucham?
Teed uśmiechnął się serdecznie do młodej czarodziejki.
-Nie mam racji? Widzę jak na niego patrzysz. Podoba ci się, czyż nie?
Lillian się zaczerwieniła. Nie spodziewała się, że ktoś będzie w stanie ją przejrzeć. A zwłaszcza w takiej sprawie.
-No więc.. – Odchrząknęła. – Nie wiem czy mogę z tobą o tym rozmawiać. Jesteś jego przyjacielem, a nie chcę by na razie o wiedział o moich uczuciach bo sama nie jestem ich pewna.
-Spokojnie dziecko. Obiecuję, że nic mu nie powiem bez twego przyzwolenia. A wiesz przecież, że jak czarodziej coś obieca to obietnicy dotrzyma.
-Ach Teedzie. Jego szare oczy sprawiają, że moje serce mocniej bije. Gdy jest blisko czuję bezpieczna. Przy nim nie czuję się samotna, nie czuję takiej samotności jaką czułam gdy straciłam moją rodzinę, mój zakon.
-Zatem to coś poważnego. Gdy jest czas walki, uczucia to niebezpieczna sprawa. Potrafią sprowadzić człowieka na złą drogę, potrafią sprawić, że czyni coś czego nigdy byśmy się nie spodziewali. Niepewny to grunt. Ale z drugiej strony człowiek bez uczuć staje się podobny Beldowi. Uczucia potrafią wydobyć z człowieka najlepsze jak i najgorsze cechy. – Milczał przez chwilę, po czym dodał: - Masz słuszność, że chcesz by Dermin jeszcze nie wiedział o twych uczuciach. A z resztą macie jeszcze czas. Jesteście młodzi. Całe, długie, nieraz niebezpieczne, czasem nudne życie.
-Masz rację Teedzie. Dziękuję. – Odparła Lillian.
Chwilę milczeli, a potem znów rozmawiali. Teed opowiadał Lillian o czasach jego młodości, o nauce w Akademii Magii. Opowiadał jak to wszystko tam wyglądało, jakie kłopoty sprawiał, mówił o dowcipach jakie wycinali razem z kolegami nauczycielom.
-Uwaga!! – Krzyknął do nich Dermin zeskakując z konia.
Zaatakowano ich. Czterech zbrojnych w miecze, topory i noże szarżowało na nich konno. Dermin ruszył ku napastnikom. Wyszarpnął miecz z pochwy. Poczuł nagły przypływ siły. Siły takiej, że chciał tylko zabijać. „Nastanie dla ciebie kiedyś ciężki czas. Będziesz musiał iść na ustępstwa. Daj i bierz tyle ile będziesz w stanie wytrzymać. Nie więcej, nie mniej.”. Przypomniał sobie słowa matki. Nagle świat przestał istnieć. Zapanowała czerń. Dermin usłyszał czyjś głos:
-Daj mi swe ciało. Ocalę ciebie i twych towarzyszy. Musisz tylko użyczyć mi swego ciała.
Dermin nerwowo rozejrzał się wokoło. Nikogo nie zauważył.
-Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?
-Jak to kim? – Zapytał ze zdziwieniem głos. – Jestem twym mieczem. Czego chcę? Niczego wielkiego. Wystarczy, że zostaniesz tutaj, a ja wypełnię twe ciało i ocalę was. Potem oddam ci twe ciało.
„Nastanie dla ciebie kiedyś ciężki czas. Będziesz musiał iść na ustępstwa. Daj i bierz tyle ile będziesz w stanie wytrzymać. Nie więcej, nie mniej.”.
Dermin ciągle słyszał słowa matki, ale inaczej niż słowa miecza. W końcu zrozumiał co oznaczają te słowa.
-Powiedz mi mieczu, dlaczego chcesz mas ocalić? Dlaczego aż tak ci na tym zależy? – Zapytał Dermin wiedząc już co ma zrobić.
Rozległ się złowrogi śmiech.
-Chcę krwi. Pragnę krwi. Tak dawno jej nie czułem. – Odpowiedział głos.
-Zatem dam ci krwi. Ale nie przejmiesz mego ciała. Moje ciało jest moje i nie masz prawa nim zawładnąć. Dasz mi siłę, dasz mi moc, pozwolisz mi nad sobą panować, a ja w zamian dam ci krwi. Przysięgniesz, że wypełnisz me żądania, a dostaniesz krwi.
Nastała cisza. Najwidoczniej miecz, czy też raczej moc miecza zastanawiała się nad przyjęciem propozycji Dermina.
-Jednorazowa transakcja mnie nie interesuje. – Odparł w końcu miecz.
-Mnie też nie. – Zapewnił go Dermin. – Ile razy wyciągnę cię z pochwy tyle razy będziesz mi posłuszny. Właściwie nie powinienem się z tobą targować. Jestem Władcą Miecza. Masz mi być posłuszny!
-W... Władcą Miecza? – Zapytał zdziwiony głos. – Mianowanym?
Dermina wielce zadziwiła reakcja głosu. Dostrzegł to czego zapewne nie dostrzegł Kerdan.
-Tak. Najpotężniejszy czarodziej mianował mnie na Władcę Miecza. – Odpowiedział.
-Nie o to mi chodzi.
-Wiem. Mianowałeś mnie. Mianowałem siebie.
-Wybacz panie. – Rzekł z pokorą głos. – Będę ci służył po wszelkie krańce.
Dermin uśmiechnął się. Przeciął lewy bok pierwszego z szarżujących uchylając się jednocześnie przed jego toporem. Topór spadł na ziemię, a w ślad za nim wykrwawiający się jeździec. Nadjechał drugi. Dermin uskoczył przed jego długim, ostrym mieczem. Chwycił się siodła i podciągnął. Wsiadając za napastnika wbił mu miecz w kręgosłup. Rozległ się pełen bólu krzyk. Dermin zrzucił zbrojnego z konia i chwycił cugle. Skierował konia na kolejnego. Ten rzucił w niego kilkoma nożami. Większość noży odbił mieczem, lecz jeden wbił się w łeb konia. Gdy zwierze padało, Dermin stanął na siodle i skoczył ku napastnikowi. Lecąc zatoczył mieczem łuk odcinając przeciwnikowi kawałek ramienia i połowę głowy. Fragmenty kości czaszki oraz mózgu poleciał na wszystkie strony, krew trysnęła i splamiła ubranie Dermina. Dermin spadł tuż przed pędzącym koniem czwartego i ledwo uniknął stratowania przez wielkiego konia. Ostatni zbrojny zatrzymał konia, zeskoczył z niego i ruszył na Dermina. Był tuż-tuż. Już miał zadać cios gdy poleciał w tył. Grzmotnął o ziemię. Wstał chwiejnie, podpierając się mieczem. Miał znów ruszyć na Dermina gdy stanął w płomieniach. Wrzeszczał padając na ziemię. Próbował zgasić płomienie tarzając się, lecz nic to nie dało. Po długiej męce pozostały po nim osmolone kości.
-Dzięki Teedzie. – Powiedział Dermin do przyjaciela podnosząc się z ziemi.
Teedicus popatrzył na przyjaciela ze zdumieniem.
-Skąd wiedziałeś, że to ja, a nie Lillian? – Zapytał Dermina zdumiony.
-Kiedyś Lillian zabiła jednego z takiego oddziału. Po prostu wyczułem różnicę. Nie wiem jak, ale wyczułem. Pewnie dzięki mieczowi. – Odparł Dermin.
-Ach tak… - Mruknął czarodziej. – Ruszajmy bo mogą przybyć następni.
Wsiedli na konie i ruszyli w dalszą odpowiedź. Dermin uświadomił się, że nie wie gdzie zmierzają. Czarodziej prowadził ich, lecz nie wiedział gdzie.
-Teedzie.
-Tak mój chłopcze?
-Gdzie my właściwie jedziemy?
-Do mojego dobrego znajomego. – Odpowiedział Teed z szczwanym uśmieszkiem.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 12
Jakże piękne jest Elook. Pomyślał Beld przechadzając się uliczkami
miasta. Wiele czasu minęło gdy był tu po raz ostatni. Przystanął i
spojrzał na wielki, wykonany z białego marmury budynek. Wysokie mury,
blanki, strzeliste wierze, okna zakończone półkoliście u góry… Nic się
nie zmieniło. Akademia Magii cały czas taka sama.
Ruszył w kierunku olbrzymiej budowli, ale zatrzymał się. Wyczuł potężne magiczne osłony. Uśmiechnął się. Jednak się czegoś nauczyli. Odwrócił się i ruszył w przeciwną stronę. Zatrzymał się przy niewielkim straganie gdzie sprzedawano owoce. Starsza kobieta, która prowadziła ten stragan uśmiechnęła się lekko. Beld wziął jabłko i rzucił starej srebrną monetę. Było to o wiele za dużo, ale nie obchodziło go to. W każdej chwili mógł mieć tyle monet ile chciał.
Szedł powoli i jadł jabłko. W pewnym momencie wpadł na niego mały chłopiec wytrącając mu owoc z ręki. Beld popatrzył na chłopca takim spojrzeniem, że mały chciał uciec i schować się w najciemniejszym kącie.
-Jak masz na imię? – Zapytał Beld chłopca.
Chłopak przełknął ślinę i niechętnie odpowiedział:
-Jestem Thomas. Przepraszam panie. Nie chciałem. Spieszę się do chorej matki. Niosę jej lekarstwo.
Niewzruszony Beld wyciągnął rękę ku chłopcu.
-Pokaż to lekarstwo. – Powiedział do małego.
Przerażony chłopiec nie chciał dawać nieznajomemu czegoś co pomoże jego matce.
-N… Nie mogę. To dla matki. Naprawdę się spieszę. Proszę. Pozwól mi iść panie.
-Pokaż to lekarstwo. – Warknął Beld.
Chłopiec wystraszył się nie na żarty. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały flakonik z jakimś płynem i podał go Beldowi. Ten wyciągnął korek i powąchał płyn.
-Od kogo to masz? – Zapytał chłopca.
-Od zielarki. – odpowiedział pokornie Thomas.
-Od zielarki… - Zaśmiał się kpiąco. – Co one wiedzą o uzdrawianiu. Zaprowadź mnie do matki. Pomogę wam.
Chłopiec się wahał, ale zbyt mocno kochał matkę by zwlekać. Poprowadził nieznajomego w boczną uliczkę. Szli między budynkami, aż doszli do drzwi trochę wyższych niż Beld. Wprowadził Belda do obszernej, skromnie urządzonej izby. W rogu stało łóżko na którym leżała blond włosa kobieta. Podprowadził go do łóżka.
-Proszę… Pomóż mamie. Bładam panie. – Prosił Thomas.
-Ach tak… Pomogę wam obu. – Powiedział Beld szyderczo się uśmiechając.
Wyciągnął ręce. Jedną skierował ku chłopcu, drugą ku matce.
-Amina, kretossion, agar fueronis. – Wyszeptał Beld.
Ciała kobiety i dziecka zaczęły parować. Po chwili skóra była całkowicie sucha. Buchnął ogień. Ciała płonęły. Thomas krzyczał z przemożnego bólu. Kobieta nagle otworzyła oczy w przerażeniu i usta w niemym krzyku.
Oboje spłonęli. Pozostały po nich tylko kupki popiołu. Beld wyszedł z domu.
-Mówiłem, że wam pomogę.
Zaśmiał się głośnym, grzmiącym śmiechem, odchodząc z dumnie podniesioną głową.
Ruszył w kierunku olbrzymiej budowli, ale zatrzymał się. Wyczuł potężne magiczne osłony. Uśmiechnął się. Jednak się czegoś nauczyli. Odwrócił się i ruszył w przeciwną stronę. Zatrzymał się przy niewielkim straganie gdzie sprzedawano owoce. Starsza kobieta, która prowadziła ten stragan uśmiechnęła się lekko. Beld wziął jabłko i rzucił starej srebrną monetę. Było to o wiele za dużo, ale nie obchodziło go to. W każdej chwili mógł mieć tyle monet ile chciał.
Szedł powoli i jadł jabłko. W pewnym momencie wpadł na niego mały chłopiec wytrącając mu owoc z ręki. Beld popatrzył na chłopca takim spojrzeniem, że mały chciał uciec i schować się w najciemniejszym kącie.
-Jak masz na imię? – Zapytał Beld chłopca.
Chłopak przełknął ślinę i niechętnie odpowiedział:
-Jestem Thomas. Przepraszam panie. Nie chciałem. Spieszę się do chorej matki. Niosę jej lekarstwo.
Niewzruszony Beld wyciągnął rękę ku chłopcu.
-Pokaż to lekarstwo. – Powiedział do małego.
Przerażony chłopiec nie chciał dawać nieznajomemu czegoś co pomoże jego matce.
-N… Nie mogę. To dla matki. Naprawdę się spieszę. Proszę. Pozwól mi iść panie.
-Pokaż to lekarstwo. – Warknął Beld.
Chłopiec wystraszył się nie na żarty. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały flakonik z jakimś płynem i podał go Beldowi. Ten wyciągnął korek i powąchał płyn.
-Od kogo to masz? – Zapytał chłopca.
-Od zielarki. – odpowiedział pokornie Thomas.
-Od zielarki… - Zaśmiał się kpiąco. – Co one wiedzą o uzdrawianiu. Zaprowadź mnie do matki. Pomogę wam.
Chłopiec się wahał, ale zbyt mocno kochał matkę by zwlekać. Poprowadził nieznajomego w boczną uliczkę. Szli między budynkami, aż doszli do drzwi trochę wyższych niż Beld. Wprowadził Belda do obszernej, skromnie urządzonej izby. W rogu stało łóżko na którym leżała blond włosa kobieta. Podprowadził go do łóżka.
-Proszę… Pomóż mamie. Bładam panie. – Prosił Thomas.
-Ach tak… Pomogę wam obu. – Powiedział Beld szyderczo się uśmiechając.
Wyciągnął ręce. Jedną skierował ku chłopcu, drugą ku matce.
-Amina, kretossion, agar fueronis. – Wyszeptał Beld.
Ciała kobiety i dziecka zaczęły parować. Po chwili skóra była całkowicie sucha. Buchnął ogień. Ciała płonęły. Thomas krzyczał z przemożnego bólu. Kobieta nagle otworzyła oczy w przerażeniu i usta w niemym krzyku.
Oboje spłonęli. Pozostały po nich tylko kupki popiołu. Beld wyszedł z domu.
-Mówiłem, że wam pomogę.
Zaśmiał się głośnym, grzmiącym śmiechem, odchodząc z dumnie podniesioną głową.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 11
Dermin wpatrywał się w czarodzieja czekając aż ten zacznie mówić.
-Jeśli nie zapanujesz nad mieczem to za każdym razem gdy kogoś nim zabijesz, będziesz czuł rozdzierający ból. Ból jakiego nigdy nie zaznałeś. Będziesz miał dużo szczęścia jeśli ten ból cię nie zabije. – Powiedział Teedicus.
Dermin siedział czekając na dalsze słowa przyjaciela. Nic nie mówił.
-Tyle? Wielki ból i nic więcej? – Pytał trochę zirytowany lakoniczną odpowiedzią przyjaciela. – Miały być jakieś okropności, a ty tylko powiedziałeś, że doznam bólu jakiego nigdy nie doznałem.
Teed Derminowi w oczy. W końcu odparł:
-Nie. To nie wszystko. Nie jestem całkowicie pewny prawdziwości tej informacji, ale tak jest przekazywane. Podobno gdy już będziesz czuł ten ból organizm tego nie wytrzymuje. Ścięgna zostają rozerwane, kości pękają i wychodzą z ciała. Gałki oczne zmieniają się w galaretowatą substancję i powoli wypływają w oczodołów. Skóra wysycha i kruszy się. Krew zamienia się w żrącą substancję i boleśnie niszczy ci wnętrzności. Dlatego powiedziałem, że będziesz miał szczęście jeśli ból cię nie zabije. Jeśli zginiesz przez niego to w ten sposób. Nie ma szybkiej śmierci. Magia miecza nie pozwoli ci na to. To jest kara, którą nakłada sam miecz.
-Po co o tym opowiadasz Teedzie? – Zapytała z niesmakiem Lillian. – Mianowałeś go Władcą Miecza. Jeśli tak to jest odpowiednią osobą. Nie ma się czego bać.
Teed popatrzył na nią przenikliwymi oczyma.
-Dlaczego protestowałaś? Skoro nie ma się czego bać to nie powinnaś tak zareagować. Czyż nie, Lillian?
Lillian spuściła wzrok. A Teed ciągnął dalej.
-Nigdy nie ma pewności. Było wielu Władców Miecza, których miecz wybrał, a jednak skończyli tragicznie. To od dzierżyciela zależy jak skończy.
Zapanowała cisza. Dermin składał wszystkie informacje w całość. Co prawda nie uśmiechała mu się rola Władcy Miecza, ale postanowił stawić czoła wyzwaniu. Pocieszało go, że mógł pomóc Lillian. Znał już aspekty bycia dzierżycielem miecza. Nie była to łatwa rola, ale musiał jej podołać. Miał nadzieję, że nie skończy tak jak Kerdan. Teed nie musiał mu tego mówić, ale Dermin wiedział jak skończył. Skoro nie zapanował nad mieczem to zginął tak jak opisał mu Teed.
Położył się na plecach i zapatrzył w gwiazdy. Wspominał matkę i nie wiedzieć czemu słowa, które wypowiedziała dzień przed zniknięciem: „Nastanie dla ciebie kiedyś ciężki czas. Będziesz musiał iść na ustępstwa. Daj i bierz tyle ile będziesz w stanie wytrzymać. Nie więcej, nie mniej.”.
-Jeśli nie zapanujesz nad mieczem to za każdym razem gdy kogoś nim zabijesz, będziesz czuł rozdzierający ból. Ból jakiego nigdy nie zaznałeś. Będziesz miał dużo szczęścia jeśli ten ból cię nie zabije. – Powiedział Teedicus.
Dermin siedział czekając na dalsze słowa przyjaciela. Nic nie mówił.
-Tyle? Wielki ból i nic więcej? – Pytał trochę zirytowany lakoniczną odpowiedzią przyjaciela. – Miały być jakieś okropności, a ty tylko powiedziałeś, że doznam bólu jakiego nigdy nie doznałem.
Teed Derminowi w oczy. W końcu odparł:
-Nie. To nie wszystko. Nie jestem całkowicie pewny prawdziwości tej informacji, ale tak jest przekazywane. Podobno gdy już będziesz czuł ten ból organizm tego nie wytrzymuje. Ścięgna zostają rozerwane, kości pękają i wychodzą z ciała. Gałki oczne zmieniają się w galaretowatą substancję i powoli wypływają w oczodołów. Skóra wysycha i kruszy się. Krew zamienia się w żrącą substancję i boleśnie niszczy ci wnętrzności. Dlatego powiedziałem, że będziesz miał szczęście jeśli ból cię nie zabije. Jeśli zginiesz przez niego to w ten sposób. Nie ma szybkiej śmierci. Magia miecza nie pozwoli ci na to. To jest kara, którą nakłada sam miecz.
-Po co o tym opowiadasz Teedzie? – Zapytała z niesmakiem Lillian. – Mianowałeś go Władcą Miecza. Jeśli tak to jest odpowiednią osobą. Nie ma się czego bać.
Teed popatrzył na nią przenikliwymi oczyma.
-Dlaczego protestowałaś? Skoro nie ma się czego bać to nie powinnaś tak zareagować. Czyż nie, Lillian?
Lillian spuściła wzrok. A Teed ciągnął dalej.
-Nigdy nie ma pewności. Było wielu Władców Miecza, których miecz wybrał, a jednak skończyli tragicznie. To od dzierżyciela zależy jak skończy.
Zapanowała cisza. Dermin składał wszystkie informacje w całość. Co prawda nie uśmiechała mu się rola Władcy Miecza, ale postanowił stawić czoła wyzwaniu. Pocieszało go, że mógł pomóc Lillian. Znał już aspekty bycia dzierżycielem miecza. Nie była to łatwa rola, ale musiał jej podołać. Miał nadzieję, że nie skończy tak jak Kerdan. Teed nie musiał mu tego mówić, ale Dermin wiedział jak skończył. Skoro nie zapanował nad mieczem to zginął tak jak opisał mu Teed.
Położył się na plecach i zapatrzył w gwiazdy. Wspominał matkę i nie wiedzieć czemu słowa, które wypowiedziała dzień przed zniknięciem: „Nastanie dla ciebie kiedyś ciężki czas. Będziesz musiał iść na ustępstwa. Daj i bierz tyle ile będziesz w stanie wytrzymać. Nie więcej, nie mniej.”.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 10
Siedzieli przy ognisku i czekali aż zając się dopiecze. Dermin siedział i
w ciszy patrzył w ogień w czasie gdy Teed i Lillian rozmawiali o
sprawach o których nie miał pojęcia. Minęły dwa dni od opuszczenia
rodzinnych stron. Był rad, że może pomóc Lillian, że aż tak może jej
pomóc, ale nie wiedział co robić. Nie chciał liczyć tylko na przyjaciela
czy dziewczynę, nie chciał by prowadzili go za rękę. Najpierw musiał
dowiedzieć się wszystkiego czego dowiedzieć się może o tym całym Mieczy
Przeznaczenia i Władcy Miecza. Chciał wiedzieć kim teraz jest.
Nie miał w zwyczaju naciskać, ale teraz musiał wypytać starego przyjaciela.
-Teedzie, mam kilka pytań co do Miecza Przeznaczenia i Władcy Miecza.
Teed przerwał rozmowę z Lillian i spojrzał na Dermina.
-Pytaj mój chłopcze. Postaram się odpowiedzieć na każde twe pytanie.
Dermin wciągnął powietrze do płuc i powoli je wypuścił.
-Dlaczego „Miecz Przeznaczenia”? Dlaczego akurat tak się nazywa? Wiem, że to magiczny oręż, ale czy jest na świecie jakaś siła, która może panować nad ludzkim losem? O ile takie coś istnieje… - Zapytał na początek.
Czarodziej wyprostował się i odparł:
-Trafne pytanie. „Miecz Przeznaczenia” to według mnie zbyt ogólna nazwa. Nie chodzi tutaj o władanie ludzkim losem, fatum, przeznaczeniem. Jak wiesz nie wierzę w to, ale to nie ja wymyślałem tą nazwę. Jeśli już określić coś mianem przeznaczenia to będzie to śmierć. Człowiek żyje, żyje i w końcu umiera. Jedynie to jest pewne. Z wszystkich rzeczy dotyczących człowieka, jedynie śmierć jest pewna. Tak więc bardziej odpowiednią nazwą byłaby „Miecz Śmierci”. A co do magii miecza to… - Zastanawiał się przez chwilę. – Z tego co mi wiadomo to miecz stanowi tak jakby osłonę przeciwko magii. Miecz ma chronić dzierżyciela przed magią, która ma mu zaszkodzić. To swego rodzaju tarcza. Daje ci sposobność zadania ciosu. Nie znam jednak wszystkich aspektów mocy tego oręża bo nie władałem nim nigdy. Moja wiedza zapewne jest nikła. Co wiedziałem to ci przekazałem chłopcze.
Dermin analizował to czego się dowiedział. Wydawało mu się, że wszystko rozumie. Nadszedł czas by wypytał przyjaciela o tego całego Władcę Miecza.
-Dobrze. A kim zatem jest Władca Miecza? Jakie relacje są miedzy nim a mieczem?
Teed uśmiechnął się.
-Zaskakujesz mnie trafnością swych pytań. – Powiedział z uznaniem czarodziej i mówił dalej: - Władca Miecza, jak nazwa wskazuje włada mieczem. Tylko on może… Poskromić moce tej broni. Kiedyś wybierano byle kogo. Robiono to mniej więcej tak jak chciała rada za moich czasów. Działy się wtedy straszne rzeczy. Bano się jakkolwiek przekazać szczegóły tego dotyczące, ale krążyły plotki, że był pewien człowiek imieniem Kerdan. Wygrał ten miecz grając z karty. Magia miecza była potężniejsza od jego woli i zniszczyła go. Stał się bezmyślną istotą, która chciała tylko zabijać. Niszczył wszystko co stanęło mu na drodze. Okropne to były czasy.
Przez chwilę wszyscy milczeli.
-Pytałeś o relacje między mieczem, a Władcą Miecza. – Ciągnął dalej. – Symbioza. Nie możesz pozwolić by on zawładną tobą, a jednak musisz nim władać. Jak to możliwe? Dowiesz się chłopcze w odpowiednim czasie. Tymczasem zjedzmy tego zająca.
Jedli w milczeniu a Dermin układał w głowie kolejne pytanie. Chciał się dowiedzieć tyle ile mógł. Po zjedzonym posiłku zapytał:
-Gdy wręczałeś mi miecz Lillian protestowała. Dlaczego Teedzie?
Teedicus westchnął.
-Nie powinieneś zaprzątać sobie sobie teraz tym głosy. – Spróbował zbyć pytanie Dermina.
-Jak nie teraz to kiedy? Gdy przekonam się jakie to konsekwencje? Gdy będę nieprzygotowany i nagle mnie dosięgną? – Z wymuszonym spokojem spytał Teeda.
-Dlaczego sądzisz, że to konsekwencje? – Spytał Teed niezbyt zdziwiony tym, że Dermin domyślił się, że chodzi o jakieś konsekwencje.
Dermin wpatrywał się w przyjaciela jakby ten zapytał dlaczego trawa jest zielona.
-To chyba oczywiste. – Odparł już spokojniej. – Kto by tak zareagował jeśli nie chodziło by o przynajmniej coś nieprzyjemnego?
-Dobrze. Odpowiem na twoje pytanie. Ale wiedz, że nie opowiem ci o przyjemnych rzeczach. Masz rację… Powinieneś o tym wiedzieć jeśli jesteś już Władcą Miecza.
Nie miał w zwyczaju naciskać, ale teraz musiał wypytać starego przyjaciela.
-Teedzie, mam kilka pytań co do Miecza Przeznaczenia i Władcy Miecza.
Teed przerwał rozmowę z Lillian i spojrzał na Dermina.
-Pytaj mój chłopcze. Postaram się odpowiedzieć na każde twe pytanie.
Dermin wciągnął powietrze do płuc i powoli je wypuścił.
-Dlaczego „Miecz Przeznaczenia”? Dlaczego akurat tak się nazywa? Wiem, że to magiczny oręż, ale czy jest na świecie jakaś siła, która może panować nad ludzkim losem? O ile takie coś istnieje… - Zapytał na początek.
Czarodziej wyprostował się i odparł:
-Trafne pytanie. „Miecz Przeznaczenia” to według mnie zbyt ogólna nazwa. Nie chodzi tutaj o władanie ludzkim losem, fatum, przeznaczeniem. Jak wiesz nie wierzę w to, ale to nie ja wymyślałem tą nazwę. Jeśli już określić coś mianem przeznaczenia to będzie to śmierć. Człowiek żyje, żyje i w końcu umiera. Jedynie to jest pewne. Z wszystkich rzeczy dotyczących człowieka, jedynie śmierć jest pewna. Tak więc bardziej odpowiednią nazwą byłaby „Miecz Śmierci”. A co do magii miecza to… - Zastanawiał się przez chwilę. – Z tego co mi wiadomo to miecz stanowi tak jakby osłonę przeciwko magii. Miecz ma chronić dzierżyciela przed magią, która ma mu zaszkodzić. To swego rodzaju tarcza. Daje ci sposobność zadania ciosu. Nie znam jednak wszystkich aspektów mocy tego oręża bo nie władałem nim nigdy. Moja wiedza zapewne jest nikła. Co wiedziałem to ci przekazałem chłopcze.
Dermin analizował to czego się dowiedział. Wydawało mu się, że wszystko rozumie. Nadszedł czas by wypytał przyjaciela o tego całego Władcę Miecza.
-Dobrze. A kim zatem jest Władca Miecza? Jakie relacje są miedzy nim a mieczem?
Teed uśmiechnął się.
-Zaskakujesz mnie trafnością swych pytań. – Powiedział z uznaniem czarodziej i mówił dalej: - Władca Miecza, jak nazwa wskazuje włada mieczem. Tylko on może… Poskromić moce tej broni. Kiedyś wybierano byle kogo. Robiono to mniej więcej tak jak chciała rada za moich czasów. Działy się wtedy straszne rzeczy. Bano się jakkolwiek przekazać szczegóły tego dotyczące, ale krążyły plotki, że był pewien człowiek imieniem Kerdan. Wygrał ten miecz grając z karty. Magia miecza była potężniejsza od jego woli i zniszczyła go. Stał się bezmyślną istotą, która chciała tylko zabijać. Niszczył wszystko co stanęło mu na drodze. Okropne to były czasy.
Przez chwilę wszyscy milczeli.
-Pytałeś o relacje między mieczem, a Władcą Miecza. – Ciągnął dalej. – Symbioza. Nie możesz pozwolić by on zawładną tobą, a jednak musisz nim władać. Jak to możliwe? Dowiesz się chłopcze w odpowiednim czasie. Tymczasem zjedzmy tego zająca.
Jedli w milczeniu a Dermin układał w głowie kolejne pytanie. Chciał się dowiedzieć tyle ile mógł. Po zjedzonym posiłku zapytał:
-Gdy wręczałeś mi miecz Lillian protestowała. Dlaczego Teedzie?
Teedicus westchnął.
-Nie powinieneś zaprzątać sobie sobie teraz tym głosy. – Spróbował zbyć pytanie Dermina.
-Jak nie teraz to kiedy? Gdy przekonam się jakie to konsekwencje? Gdy będę nieprzygotowany i nagle mnie dosięgną? – Z wymuszonym spokojem spytał Teeda.
-Dlaczego sądzisz, że to konsekwencje? – Spytał Teed niezbyt zdziwiony tym, że Dermin domyślił się, że chodzi o jakieś konsekwencje.
Dermin wpatrywał się w przyjaciela jakby ten zapytał dlaczego trawa jest zielona.
-To chyba oczywiste. – Odparł już spokojniej. – Kto by tak zareagował jeśli nie chodziło by o przynajmniej coś nieprzyjemnego?
-Dobrze. Odpowiem na twoje pytanie. Ale wiedz, że nie opowiem ci o przyjemnych rzeczach. Masz rację… Powinieneś o tym wiedzieć jeśli jesteś już Władcą Miecza.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 9
Weszli do obszernej groty. Było ciemno jak w najgłębszych czeluściach Zaświatów. Teedicus zapalił nad dłonią niewielki płomień i poprowadził Lillian oraz Dermina w głąb jaskini. Doszli do wygładzonej ściany. Teed dotknął ściany w kilku miejscach i ta zafalowała. Im oczom ukazała się najpierw płytka nisza, przypominająca kształtem miecz, a następnie pojawił się w niej miecz. Teed podszedł bliżej ściany i magią wyciągnął miecz z niszy. Ostrze zalśniło jasnym światłem i pojawiła się na nim pochwa z pendentem. Czarodziej wyciągnął miecz i podszedł do Dermina.
-Oto Miecz Przeznaczenia. Wybrał… - Zaczął mówić, lecz Lillian mu przerwała.
-Nie. Błagam. Każdy… Każdy tylko nie on. Nie obarczaj go tym. Bładam Teedzie.
Lecz Teed z niewzruszoną mina mówił dalej:
-Wybrał on ciebie na tego kto będzie go dzierżyć. Według miecza spełniasz wszystkie wymagania. Sam Miecz Przeznaczenia wybrał ciebie na Władcę Miecza. Uklęknij.
Dermin nie wiedząc czemu ukląkł. O nic nie pytał. Mimo iż niepokoiła go ta cała sytuacja poddał się temu. Teed uniósł miecz u przemówił do niego.
-Oto ten, który od teraz będzie tobą władał. Służ mu by on mógł służyć tobie. To jest symbioza.
Opuścił rękę z mieczem i włożył go do pochwy. Podał miecz nadal klęczącemu Derminowi.
-Powstań Władco Miecza. – Uśmiechnął się do Dermina. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że obwołałem cię Władcą Miecza. Ale miecz cię wybrał. Nie miałem innego wyjścia. Chciałem Cię przed tym uchronić, ale przytrafiło się to co się przytrafiło.
Przez krótką chwilę panowała głucha cisza. W końcu Teed powiedział:
- Nie mamy czasu. – Zaczął iść ku wyjściu z jaskini, ale zatrzymał się gdy spostrzegł, że Lillian i Dermin nie idą. – No co tak stoicie? Mamy robotę.
Uśmiechnął się i ponownie ruszył ku wyjściu. Dermin przerzucił pendent przez prawe ramię tak, że pochwa z mieczem była u jego lewego biodra. Razem z Lillian pospiesznie ruszyli za Teedem.
Teed miał rację. Mieli robotę do zrobienia i każda chwila była niezwykle cenna.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 8
Rozległ się huk. Z czystego nieba spadła błyskawica. Teed wybiegł z
chaty. Spojrzał w stronę zetknięcia się błyskawicy z ziemią. W kraterze
stał człowiek w czarnym płaszczu z twarzą zasłoniętą cieniem kaptura.
Pomimo, że czarodziej nie widział twarzy rozpoznał magię. Ta magia była
jedyna w swoim rodzaju.
- Beld. – Powiedzieli jednocześnie Teed i Lillian.
-Więc i tutaj mnie znalazłeś morderco. Chcesz doszczętnie zniszczyć mi życie? – Zapytał Teed Belda, który nadal stał w tym samym miejscu.
Beld zarechotał.
-Witaj młody czarodzieju. Uuu… Widzę żeś już nie taki młody. Nie jestem tutaj z twojego powodu. Przybyłem zgładzić wyznaczonego.
Teed stał i wpatrywał się w niechcianego gościa z pozornym spokojem.
-Więc przybyłeś tutaj po niego. Nie pozwolę ci na zabicie go. Jest zbyt młody by umierać. Ze mną możesz zrobić co chcesz, Mnie to już wszystko jedno. Ale nie pozwolę Ci skrzywdzić tego kto jako jedyny jest w stanie cię pokonać. Miałem się w to nie mieszać, ale skoro zawitałeś w moich skromnych progach to chyba nie mam wyboru.
Beld znów się zaśmiał. Rozglądnął się i zamaszystym ruchem wskazał otaczający dom Teeda krajobraz.
-Ładne miejsce sobie wybrałeś do zamieszkania. Niestety pożegnasz się z nim tak jak pożegnałeś się z rodzinnym domem. Ale dzisiaj zginiesz. Zginie też tak śliczna Siostra Run i on. Ten pomiot bez krzty magii. Gdyby nie to, że jesteście moimi wrogami i wiele lat temu nie zdecydowano, że nie przyłączycie się do mnie to bym was oszczędził, ale cóż. Tak to bywa. Jedni żyją inni umierają. Dziś tymi innymi będziecie wy marne ludziki.
Teed z coraz większym trudem powstrzymywał się przed wybuchem gniewu. Może nie był w stanie zabić Belda, ale mógł mu zaszkodzić. Przez te wszystkie lata wiele się zmieniło. Nie był już tym samym człowiekiem. Nie był już żółtodziobem.
Wyciągnął ręce, skupił się i przywołał swą moc. Wielką moc skupił w kuli ognia wielkości pięści. Przed jego dłońmi pojawił się ogień. Cisnął nim w stojącego spokojnie szamana.
-Wciąż te same sztuczki. Nie nauczyłeś się niczego nowego? – Zakpił Beld i uśmiechnął się szyderczo.
Lecz wkrótce mina mu zrzedła. Gdy kula ognia była pięć stóp od niego, eksplodowała. Eksplozja była tak wielka i gwałtowna, że ziemia zadrżała i podmuch żaru dosięgnął Teeda, Lillian i Dermina. Podniosła się chmura pyłu. Gdy pył opadł zobaczyli leżącego na ziemi Belda.
-Więc nauczyłeś się lepiej panować nad własną mocą. I zdołałeś mnie zranić. – Beld przyciskał dłoń do ziejącej rady po prawej stronie brzucha. – Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się tego po tobie. Może jeszcze nie dzisiaj, ale dosięgnę wyznaczonego. Zabiję Władcę Miecza.
Zaśmiał się raz jeszcze i zniknął.
-Jeśli pozwolisz panienko Lillian to jednak pomogę ci.
- Beld. – Powiedzieli jednocześnie Teed i Lillian.
-Więc i tutaj mnie znalazłeś morderco. Chcesz doszczętnie zniszczyć mi życie? – Zapytał Teed Belda, który nadal stał w tym samym miejscu.
Beld zarechotał.
-Witaj młody czarodzieju. Uuu… Widzę żeś już nie taki młody. Nie jestem tutaj z twojego powodu. Przybyłem zgładzić wyznaczonego.
Teed stał i wpatrywał się w niechcianego gościa z pozornym spokojem.
-Więc przybyłeś tutaj po niego. Nie pozwolę ci na zabicie go. Jest zbyt młody by umierać. Ze mną możesz zrobić co chcesz, Mnie to już wszystko jedno. Ale nie pozwolę Ci skrzywdzić tego kto jako jedyny jest w stanie cię pokonać. Miałem się w to nie mieszać, ale skoro zawitałeś w moich skromnych progach to chyba nie mam wyboru.
Beld znów się zaśmiał. Rozglądnął się i zamaszystym ruchem wskazał otaczający dom Teeda krajobraz.
-Ładne miejsce sobie wybrałeś do zamieszkania. Niestety pożegnasz się z nim tak jak pożegnałeś się z rodzinnym domem. Ale dzisiaj zginiesz. Zginie też tak śliczna Siostra Run i on. Ten pomiot bez krzty magii. Gdyby nie to, że jesteście moimi wrogami i wiele lat temu nie zdecydowano, że nie przyłączycie się do mnie to bym was oszczędził, ale cóż. Tak to bywa. Jedni żyją inni umierają. Dziś tymi innymi będziecie wy marne ludziki.
Teed z coraz większym trudem powstrzymywał się przed wybuchem gniewu. Może nie był w stanie zabić Belda, ale mógł mu zaszkodzić. Przez te wszystkie lata wiele się zmieniło. Nie był już tym samym człowiekiem. Nie był już żółtodziobem.
Wyciągnął ręce, skupił się i przywołał swą moc. Wielką moc skupił w kuli ognia wielkości pięści. Przed jego dłońmi pojawił się ogień. Cisnął nim w stojącego spokojnie szamana.
-Wciąż te same sztuczki. Nie nauczyłeś się niczego nowego? – Zakpił Beld i uśmiechnął się szyderczo.
Lecz wkrótce mina mu zrzedła. Gdy kula ognia była pięć stóp od niego, eksplodowała. Eksplozja była tak wielka i gwałtowna, że ziemia zadrżała i podmuch żaru dosięgnął Teeda, Lillian i Dermina. Podniosła się chmura pyłu. Gdy pył opadł zobaczyli leżącego na ziemi Belda.
-Więc nauczyłeś się lepiej panować nad własną mocą. I zdołałeś mnie zranić. – Beld przyciskał dłoń do ziejącej rady po prawej stronie brzucha. – Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się tego po tobie. Może jeszcze nie dzisiaj, ale dosięgnę wyznaczonego. Zabiję Władcę Miecza.
Zaśmiał się raz jeszcze i zniknął.
-Jeśli pozwolisz panienko Lillian to jednak pomogę ci.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 7
-Gdy byłem małym dzieckiem, podczas wałęsania się po lesie odkryłem, że
umiem czarować. Zaatakował mnie dzik. Instynktownie użyłem swej mocy i
zablokowałem go ścianą powietrza. Opowiedziałem o tym ojcu. Nie zdziwiło
go to, bo jak się potem okazało też był czarodziejem. Przez kilka lat
uczył mnie magii – jak manipulować naturą, zakładać magiczne pułapki i
takie tam. Uczył mnie do czasu gdy… - Przerwał opowieść i przez chwilę
milczał. Po chwili kontynuował. – Do czasu gdy do naszego domu przybył
inny czarodziej. Spalił nasz dom, pozostawiając tylko zgliszcza. Z matką
uszliśmy, ale ojciec poświęcił się byśmy mogli uciec. Wyruszyliśmy z
matką do miasta Elook. Znajdowała się tam Akademia Magii. Wtedy
największym czarodziejem był Gez. Dowodził całą akademią. Przyjął mnie i
często osobiście udzielał mi lekcji. Po kilku latach nauki osiągnąłem
limit swej mocy. Wtedy odbył się również turniej, który miał
rozstrzygnąć który z uczniów zostanie owym zastępcą Geza. Ja i mój
przyjaciel z akademii Darok dotarliśmy do finału. Mieliśmy walczyć w
Gezem, a on na koniec miał zdecydować który z nas najbardziej się
nadaje. Podczas finału na pole walki wszedł jakiś nieznajomy. Cisnął
kulą ognia z Geza. Lecz Gez nie dla parady okrzyknięty został
najpotężniejszym czarodziejem tamtych czasów.
Wywiązała się walka. Baliśmy się pomóc Gezowi byśmy mu nie zaszkodzili.
Po pewnej chwili rozpoznałem tego czarodzieja, który zaatakował naszego
mistrza. Był to ten sam, który zniszczył mój dom, który zabił mojego
ojca. Nawet nie spostrzegłem kiedy, a Gez został przeszyty ognistą
lancą. Ogarnął mnie szał. Najpierw zabił mojego ojca, a teraz i mistrza.
Stworzyłem wielką kulę ognia i cisnąłem nią w tego czarodzieja. Nie
wiem jak, ale ten uchylił się od mojej magii. Pierwszy raz od przybycia
przemówił. Powiedział jakoś tak: „Jam jest Beld! Jestem najpotężniejszym
szamanem wszech czasów. Zwykły
czarodziej mnie nie pokona. To ja posiadam szamańskie i czarodziejskie
moce. Tylko ja potrafię przejąć magię. Próbuj szczęścia, a może mnie
zranisz.”. Zaśmiał się i zniknął. Po całym tym incydencie zostałem
okrzyknięty najpotężniejszym czarodziejem i zająłem miejsce Geza. Wiele
lat sprawowałem ten urząd. Pełniłem pieczę nad Mieczem Przeznaczenia.
Pewnego dnia Rada Władzy zdecydowała, że będzie organizowany turniej.
Kto go wygra będzie dzierżył ten oręż. Oczywiście się temu sprzeciwiłem.
– Popatrzył na Dermina i rzekł: - O tym powiem Ci potem.
-Wiem co to Miecz Przeznaczenia. Lillian opowiedziała mi o nim.
-Ach tak… Zatem opowiem resztę historii. Zabrałem Miecz i odszedłem. Nie mogłem pozwolić by tak potężna broń trafiła w ręce byle osiłka. Zawędrowałem tutaj i osiadłem. Miecz rzecz jasna ukryłem. Rzuciłem po tym czar by nie pamiętał mnie nikt poza waszym zakonem Lillian. Resztę historii znasz. Mieszkałem tutaj, przyszedłeś do mnie gdy się zgubiłeś i zostaliśmy przyjaciółmi.
Teedicus uśmiechnął się do tych wspomnień. Zakreślił ręką łuk o dodał na koniec:
-Teraz żyję tutaj, mieszkam tutaj. Dobrze mi tu i nie chcę opuszczać tego miejsca.
Lillian słuchała w ciszy. Rozumiała Teeda, ale skoro był tym kogo szukała musiała prosić go o pomoc. Już miała się odezwać, lecz Dermin ją ubiegł.
-I tak spokojnie o tym mówisz. Taka przeszłość, a ty mówisz o tym z taką lekkością. – Stwierdził Dermin, lekko oburzony spokojem przyjaciela.
Lillian zaskoczyła reakcja Dermina. Myślała, a właściwie miała nadzieję, że będzie współczuł przyjacielowi.
-Nie jestem już młody Derminie. Przez te wszystkie lata żyłem z tym, że tak się stało a nie inaczej. Pogodziłem się z tym. Musiałem się z tym pogodzić by nie zwariować i nie zatracić się w zemście.
Dermin spuścił głowę i odparł:
-Racja. Przepraszam Teedzie.
Nastała cisza. Lillian wreszcie miała okazję by porozmawiać z czarodziejem.
-Panie Teedicusie. Przybywam tutaj bo mam do ciebie wielką prośbę. – Podjęła. – Beld powrócił i zniszczył nasz zakon. Tylko ja przeżyłam. Przysięga pomsty spoczęła na mnie. Muszę pomścić te wszystkie kobiety, które – jak dobrze wiesz – wymordował przed czasy.
-I czego ode mnie oczekujesz dziecko? – Zapytał Teed.
Lillian starała się ostrożnie dobierać słowa, lecz nie chciała owijać w bawełnę.
-Przybyłam prosić cię byś wyznaczył Władcę Miecza. Błagam, pomóż mi odnaleźć Miecz Przeznaczenia i wyznacz tego kto będzie dzierżyć miecz. To…
-Nie. – Przerwał jej Teed.
-Ale…
Lillian chciała przekonać Teedicusa, ale ten wstał z ławy i wszedł do domu.
-Wiem co to Miecz Przeznaczenia. Lillian opowiedziała mi o nim.
-Ach tak… Zatem opowiem resztę historii. Zabrałem Miecz i odszedłem. Nie mogłem pozwolić by tak potężna broń trafiła w ręce byle osiłka. Zawędrowałem tutaj i osiadłem. Miecz rzecz jasna ukryłem. Rzuciłem po tym czar by nie pamiętał mnie nikt poza waszym zakonem Lillian. Resztę historii znasz. Mieszkałem tutaj, przyszedłeś do mnie gdy się zgubiłeś i zostaliśmy przyjaciółmi.
Teedicus uśmiechnął się do tych wspomnień. Zakreślił ręką łuk o dodał na koniec:
-Teraz żyję tutaj, mieszkam tutaj. Dobrze mi tu i nie chcę opuszczać tego miejsca.
Lillian słuchała w ciszy. Rozumiała Teeda, ale skoro był tym kogo szukała musiała prosić go o pomoc. Już miała się odezwać, lecz Dermin ją ubiegł.
-I tak spokojnie o tym mówisz. Taka przeszłość, a ty mówisz o tym z taką lekkością. – Stwierdził Dermin, lekko oburzony spokojem przyjaciela.
Lillian zaskoczyła reakcja Dermina. Myślała, a właściwie miała nadzieję, że będzie współczuł przyjacielowi.
-Nie jestem już młody Derminie. Przez te wszystkie lata żyłem z tym, że tak się stało a nie inaczej. Pogodziłem się z tym. Musiałem się z tym pogodzić by nie zwariować i nie zatracić się w zemście.
Dermin spuścił głowę i odparł:
-Racja. Przepraszam Teedzie.
Nastała cisza. Lillian wreszcie miała okazję by porozmawiać z czarodziejem.
-Panie Teedicusie. Przybywam tutaj bo mam do ciebie wielką prośbę. – Podjęła. – Beld powrócił i zniszczył nasz zakon. Tylko ja przeżyłam. Przysięga pomsty spoczęła na mnie. Muszę pomścić te wszystkie kobiety, które – jak dobrze wiesz – wymordował przed czasy.
-I czego ode mnie oczekujesz dziecko? – Zapytał Teed.
Lillian starała się ostrożnie dobierać słowa, lecz nie chciała owijać w bawełnę.
-Przybyłam prosić cię byś wyznaczył Władcę Miecza. Błagam, pomóż mi odnaleźć Miecz Przeznaczenia i wyznacz tego kto będzie dzierżyć miecz. To…
-Nie. – Przerwał jej Teed.
-Ale…
Lillian chciała przekonać Teedicusa, ale ten wstał z ławy i wszedł do domu.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 6
Zaczynało świtać. Biegli przez las uciekając przed assasynami. Dermin
nie wiedział nawet, jakim cudem udało im się uciec z płonącego domu.
Pamiętał tylko podpalone strzały wlatujące przez okno, ogień i wojaków,
którzy nagle wpadli do jego domu. Jakoś udało się uciec z domu i to się
liczyło. Mężczyźni z toporami, mieczami i różnej długości nożami
nieustannie gonili ich przez trudny teren. Wielkie, ciężki buciska
łamały gałązki i rozbryzgiwały błoto. Czterej najeźdźcy mieli na sobie
napierśniki, na których była kolczuga, a na głowach mieli żelazne hełmy.
Do pasów przyczepione mieli bojowe topory, pochwy na miecze, które
trzymali teraz z dłoniach. Przy pasie był także szereg mniejszych pochew
na noże.
Nieustępliwie gonili Dermina i Lillian. Dermin nie miał pojęcia kim są, ale wiedział, że na pewno nie są przyjaciółmi. Gdyby nimi byli, to nie niszczyliby jego domu. Mimo iż teren był trudny to najeźdźcy całkiem nieźle sobie radzili. Dermin przebywał tutaj całe swe życie, więc mimo, że było jeszcze ciemno, to świetnie dawał sobie radę na takim terenie. Nie mógł niestety biec ile sił, bo Lillian nie znała tego terenu i biegła wolniej. Wiele razy musiał pomagać jej i cały czas uważał by nie złamała sobie nogi, czy skręciła kostki. To by tylko ich spowolniło, a nie potrzebowali tego.
Wypadli na niewielką polanę do której światło poranka dopiero co docierało. Tuż za nimi, z lasu wybiegła czwórka mężczyzn z mieczami. Dermin nie chciał się zatrzymywać, ale nie miał wyboru. Schylił się i z całej siły kopnął jednego z napastników w klatkę piersiową. Impet odrzucił napastnika w tył, a ten nabił się na miecz biegnącego za nim kompana. Obaj polecieli w tył i padając drugi z napastników rozbił sobie głowę na kamieniu. Zostało dwóch. Jeden z pozostałych ruszył na Lillian. Dermin doskoczył do niego, szybkim ruchem odczepił topór od pasa mężczyzny i prawie w tym samym momencie wbił mu go w kręgosłup. Napastnik runął na ziemię pozostawiając krwawy ślad na zielonej trawie. Ostatni. Wyszarpnął miecz z zaciśniętej dłoni martwego assasyna. Kątem oka zobaczył spadający na niego miecz. Szybkim ruchem sparował cios. Ciało napastnika pokryło się pulsującymi bąblami. Bąble nabrzmiały. Krzyk najeźdźcy wywołany potwornym bólem przeszył Dermina. Bąble pękły rozbryzgując krew assasyna. Okrwawione ciało padło w bezładzie na zimną ziemię. Za assasynem, w pewnej odległości stała Lillian z wyciągniętą ręką. Magia, pomyślał Dermin. Miał wiele pytań, ale nie był głupcem i nie miał zamiaru teraz pytać. Podbiegł do Lillian, chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Nie wiedział czy jest więcej napastników i nie chciał się o tym przekonać.
Biegli przez las często skręcając. Dermin nie chciał by ewentualnemu pościgowi łatwo było ich wytropić. Biegli, a on myślał gdzie mogliby być bezpieczni. Nic, ani nikt nie przychodził mu do głowy poza jego przyjacielem. Przyjaciel ten był dla Dermina jak drugi ojciec. Właściwie po śmierci ojca przyjaciel ten zastępował mu go. Teedicus – bo tak miał na imię ów przyjaciel, nauczył Dermina wielu rzeczy. Nauczył go jak poradzić sobie samemu, uczył go o roślinach, leczeniu, nauczył jak polować. Teedicus był przyjacielem i mentorem. Pomógł Derminowi pozbierać się po stracie matki i śmierci ojca. Chłopak nie mógł sobie wymarzyć lepszego druha.
Gdy tak biegli przez las Dermin szeptał modlitwę do dobrych duchów o opiekę. Gdy mrok nadejdzie, gdy nadziei brak, chrońcie nas. Gdy nie będzie siły, chrońcie nas. Gdy nadejdzie trudny czas, chrońcie nas. Gdy czas trudnych decyzji zawita w nas, chrońcie nas. Modlitwy tej nauczył go Teedicus. Ponoć gdy się ją wypowiedziało, dobre duchy zawsze jej słuchały i chroniły tego kto ją wypowiadał. Jak dotąd Dermin nie musiał wypowiadać jej w trudnej sytuacji więc nie wiedział czy to prawda, ale nadszedł czas by się przekonać.
Wybiegli z lasu i mknęli jego skrajem ku rzece Skord. Przez rzekę, przerzucony był drewniany most. Nie był nowy, lecz bardzo wytrzymały. I w tej chwili martwiło to chłopaka. Bał się, że jeśli są jeszcze jacyś assasyni, czy ktokolwiek inny kto ma wrogie zamiary przedostanie się przez rzekę i dopadnie ich. Ale teraz musiał dostać się do przyjaciela. Czuł, że tylko tam mogą być bezpieczni.
Lillian przez całą drogę milczała. Nie wypowiedziała ani słowa od czasu gdy musieli uciekać. Nie wiedział czy się boi czy też nie, ale w tym przypadku jej milczenie było lepsze niż histeria.
Przebiegli szybko przez most i znów wbiegli w las. Niedługo las się kończył. Znów biegli między drzewami tak by jak najbardziej utrudnić pościg. Miło iż biegli krętą trasą, to dotychczas cały czas kierowali się na północ. Niespodziewanie Dermin skręcił na zachód. Po prawej im oczom ukazało się niewielkie jezioro. Wbiegli na ścieżkę obok jeziora i cały czas biegli na zachód.
Pomimo iż biegli większość dnia nie czuli wielkiego zmęczenia. Strach dodawał im sił. Znów wypadli z lasu. Im oczom ukazała się góra. Widok czegoś tak wielkiego zaparł Lillian dech w piersiach. Dermin był przyzwyczajony do tego widoku, lecz zawsze go zachwycał. Zaczęli biec wąską i dość krętą ścieżką z górę. Kilka razy Lillian się potknęła, ale chłopak zawsze ją podtrzymywał silnymi rękoma. Po pewnym czasie wybiegli na niewielką łąkę pośrodku której stał mały domek.
-Nareszcie dotarliśmy. – Odetchnął z ulgą Dermin. – Mieszka tutaj mój przyjaciel. Na razie będziemy tu bezpieczni.
Uśmiechnął się do niej i poprowadził ku domowi. Na niewielkiej werandzie stał stół, dwa krzesła i ława. Na ławie siedział do słońca starszy mężczyzna. Na jego kolanach leżał czarny kocur.
Mężczyzna uśmiechnął się i nie otwierając oczu rzekł:
-Witaj Derminie. Dawno się nie widzieliśmy. A kogóż to przyprowadziłeś do starego przyjaciela?
-Witaj Teedicusie. To Lillian Antherim. Potrzebuje pomocy i…
-Panna z rodziny Antherim. Dawno nikogo nie widziałem z tego rodu. Ród czarodziejek sięgający jeszcze wielkiej wojny. Cóż za miłe spotkanie. – Przerwał chłopakowi Teedicus. Wstał, podszedł do Lillian i pokłonił się. – Teedicus Turander, ale mów mi Teed dziecko. Czemuż to ktoś taki jak ty przybywa do starego człowieka?
Lillian przez chwilę patrzyła na Teeda, po czym padła na kolana i pochyliła głowę.
-Panie Turander. Wybacz, że cię nachodzę, ale potrzebuję twojej pomocy.
-Wstań dziecko. – Teed chwycił Lilian za ramiona i pomógł podnieść się z kolan. Wykonał zapraszający gest ku werandzie. – Może napijecie się herbaty?
Dermin stał i nie mógł się poruszyć. Zawsze myślał, że Teedicus jest zwykłym człowiekiem, że nie jest ważną personą, a tymczasem ludzie słysząc kim jest padają na kolana. Zastanawiał się czy aby tez nie powinien uklęknąć, ale Teed uprzedził jego myśli i czyn:
-Nie oczekuję pokłonów. Jestem tylko zwykłym, starym człowiekiem. Ale, że kiedyś byłem wielkim czarodziejem i każdy drżał na dźwięk mego imienia i nazwiska to stara historia. Tak stara, że sam już nie pamiętam czy jest prawdziwa.
Uśmiechnął się szeroko i poprowadził dwójkę młodych do stołu na werandzie i posadził przy nim. Poszedł do domu i przyszedł z kubkami i dzbankiem herbaty. Znów usiadł na ławie i chwilę patrzył na dwójkę gości.
-No co tak milczycie? – Spytał przerywając ciszę.
-Teedzie… Kim tak naprawdę jesteś? – Zapytał Dermin chcąc dowiedzieć się dlaczego jego przyjaciel nigdy nie opowiadał mu kim był. – Dlaczego nic nie mówiłeś?
Starszy mężczyzna się uśmiechnął. Długie, siwe włosy spływały mu z barków. Ubrany był w skromne, brązowe ubranie. Wyciągnął rękę i długim, chudym palcem postukał Dermina w czoło.
-Jestem twoim przyjacielem. Nikim więcej, nikim mniej. A jeśli chcesz wiedzieć kim byłem to zaraz ci opowiem. Dlaczego nic nie mówiłem? Bo nigdy nie pytałeś o moją przeszłość. Pytaj mój chłopcze. Postaram się odpowiedzieć na każde twe pytanie.
Dermin popatrzył na Lillian. Ta siedziała i w ciszy patrzyła na dwójkę rozmawiających mężczyzn. Zastanawiał się od czego powinien zacząć.
-Czy to prawda, że jesteś czarodziejem? – Zadał pierwsze z brzegu pytanie.
-Czarodziejem? Nie mój chłopcze. Byłem, ale przestałem nim być gdy tu przybyłem. Odciąłem się od magii. Teraz jestem tylko starszym mężczyzną, który pamięta jak się czaruje. – Odpowiedział spokojnie starszy mężczyzna.
Po chwili milczenia dodał:
-Widzę, że nie wiesz, które pytanie zadać. Pozwól, że opowiem ci krótko o mojej przeszłości.
Dermin kiwnął głową, że się zgadza, a stary przyjaciel podjął opowieść.
Nieustępliwie gonili Dermina i Lillian. Dermin nie miał pojęcia kim są, ale wiedział, że na pewno nie są przyjaciółmi. Gdyby nimi byli, to nie niszczyliby jego domu. Mimo iż teren był trudny to najeźdźcy całkiem nieźle sobie radzili. Dermin przebywał tutaj całe swe życie, więc mimo, że było jeszcze ciemno, to świetnie dawał sobie radę na takim terenie. Nie mógł niestety biec ile sił, bo Lillian nie znała tego terenu i biegła wolniej. Wiele razy musiał pomagać jej i cały czas uważał by nie złamała sobie nogi, czy skręciła kostki. To by tylko ich spowolniło, a nie potrzebowali tego.
Wypadli na niewielką polanę do której światło poranka dopiero co docierało. Tuż za nimi, z lasu wybiegła czwórka mężczyzn z mieczami. Dermin nie chciał się zatrzymywać, ale nie miał wyboru. Schylił się i z całej siły kopnął jednego z napastników w klatkę piersiową. Impet odrzucił napastnika w tył, a ten nabił się na miecz biegnącego za nim kompana. Obaj polecieli w tył i padając drugi z napastników rozbił sobie głowę na kamieniu. Zostało dwóch. Jeden z pozostałych ruszył na Lillian. Dermin doskoczył do niego, szybkim ruchem odczepił topór od pasa mężczyzny i prawie w tym samym momencie wbił mu go w kręgosłup. Napastnik runął na ziemię pozostawiając krwawy ślad na zielonej trawie. Ostatni. Wyszarpnął miecz z zaciśniętej dłoni martwego assasyna. Kątem oka zobaczył spadający na niego miecz. Szybkim ruchem sparował cios. Ciało napastnika pokryło się pulsującymi bąblami. Bąble nabrzmiały. Krzyk najeźdźcy wywołany potwornym bólem przeszył Dermina. Bąble pękły rozbryzgując krew assasyna. Okrwawione ciało padło w bezładzie na zimną ziemię. Za assasynem, w pewnej odległości stała Lillian z wyciągniętą ręką. Magia, pomyślał Dermin. Miał wiele pytań, ale nie był głupcem i nie miał zamiaru teraz pytać. Podbiegł do Lillian, chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Nie wiedział czy jest więcej napastników i nie chciał się o tym przekonać.
Biegli przez las często skręcając. Dermin nie chciał by ewentualnemu pościgowi łatwo było ich wytropić. Biegli, a on myślał gdzie mogliby być bezpieczni. Nic, ani nikt nie przychodził mu do głowy poza jego przyjacielem. Przyjaciel ten był dla Dermina jak drugi ojciec. Właściwie po śmierci ojca przyjaciel ten zastępował mu go. Teedicus – bo tak miał na imię ów przyjaciel, nauczył Dermina wielu rzeczy. Nauczył go jak poradzić sobie samemu, uczył go o roślinach, leczeniu, nauczył jak polować. Teedicus był przyjacielem i mentorem. Pomógł Derminowi pozbierać się po stracie matki i śmierci ojca. Chłopak nie mógł sobie wymarzyć lepszego druha.
Gdy tak biegli przez las Dermin szeptał modlitwę do dobrych duchów o opiekę. Gdy mrok nadejdzie, gdy nadziei brak, chrońcie nas. Gdy nie będzie siły, chrońcie nas. Gdy nadejdzie trudny czas, chrońcie nas. Gdy czas trudnych decyzji zawita w nas, chrońcie nas. Modlitwy tej nauczył go Teedicus. Ponoć gdy się ją wypowiedziało, dobre duchy zawsze jej słuchały i chroniły tego kto ją wypowiadał. Jak dotąd Dermin nie musiał wypowiadać jej w trudnej sytuacji więc nie wiedział czy to prawda, ale nadszedł czas by się przekonać.
Wybiegli z lasu i mknęli jego skrajem ku rzece Skord. Przez rzekę, przerzucony był drewniany most. Nie był nowy, lecz bardzo wytrzymały. I w tej chwili martwiło to chłopaka. Bał się, że jeśli są jeszcze jacyś assasyni, czy ktokolwiek inny kto ma wrogie zamiary przedostanie się przez rzekę i dopadnie ich. Ale teraz musiał dostać się do przyjaciela. Czuł, że tylko tam mogą być bezpieczni.
Lillian przez całą drogę milczała. Nie wypowiedziała ani słowa od czasu gdy musieli uciekać. Nie wiedział czy się boi czy też nie, ale w tym przypadku jej milczenie było lepsze niż histeria.
Przebiegli szybko przez most i znów wbiegli w las. Niedługo las się kończył. Znów biegli między drzewami tak by jak najbardziej utrudnić pościg. Miło iż biegli krętą trasą, to dotychczas cały czas kierowali się na północ. Niespodziewanie Dermin skręcił na zachód. Po prawej im oczom ukazało się niewielkie jezioro. Wbiegli na ścieżkę obok jeziora i cały czas biegli na zachód.
Pomimo iż biegli większość dnia nie czuli wielkiego zmęczenia. Strach dodawał im sił. Znów wypadli z lasu. Im oczom ukazała się góra. Widok czegoś tak wielkiego zaparł Lillian dech w piersiach. Dermin był przyzwyczajony do tego widoku, lecz zawsze go zachwycał. Zaczęli biec wąską i dość krętą ścieżką z górę. Kilka razy Lillian się potknęła, ale chłopak zawsze ją podtrzymywał silnymi rękoma. Po pewnym czasie wybiegli na niewielką łąkę pośrodku której stał mały domek.
-Nareszcie dotarliśmy. – Odetchnął z ulgą Dermin. – Mieszka tutaj mój przyjaciel. Na razie będziemy tu bezpieczni.
Uśmiechnął się do niej i poprowadził ku domowi. Na niewielkiej werandzie stał stół, dwa krzesła i ława. Na ławie siedział do słońca starszy mężczyzna. Na jego kolanach leżał czarny kocur.
Mężczyzna uśmiechnął się i nie otwierając oczu rzekł:
-Witaj Derminie. Dawno się nie widzieliśmy. A kogóż to przyprowadziłeś do starego przyjaciela?
-Witaj Teedicusie. To Lillian Antherim. Potrzebuje pomocy i…
-Panna z rodziny Antherim. Dawno nikogo nie widziałem z tego rodu. Ród czarodziejek sięgający jeszcze wielkiej wojny. Cóż za miłe spotkanie. – Przerwał chłopakowi Teedicus. Wstał, podszedł do Lillian i pokłonił się. – Teedicus Turander, ale mów mi Teed dziecko. Czemuż to ktoś taki jak ty przybywa do starego człowieka?
Lillian przez chwilę patrzyła na Teeda, po czym padła na kolana i pochyliła głowę.
-Panie Turander. Wybacz, że cię nachodzę, ale potrzebuję twojej pomocy.
-Wstań dziecko. – Teed chwycił Lilian za ramiona i pomógł podnieść się z kolan. Wykonał zapraszający gest ku werandzie. – Może napijecie się herbaty?
Dermin stał i nie mógł się poruszyć. Zawsze myślał, że Teedicus jest zwykłym człowiekiem, że nie jest ważną personą, a tymczasem ludzie słysząc kim jest padają na kolana. Zastanawiał się czy aby tez nie powinien uklęknąć, ale Teed uprzedził jego myśli i czyn:
-Nie oczekuję pokłonów. Jestem tylko zwykłym, starym człowiekiem. Ale, że kiedyś byłem wielkim czarodziejem i każdy drżał na dźwięk mego imienia i nazwiska to stara historia. Tak stara, że sam już nie pamiętam czy jest prawdziwa.
Uśmiechnął się szeroko i poprowadził dwójkę młodych do stołu na werandzie i posadził przy nim. Poszedł do domu i przyszedł z kubkami i dzbankiem herbaty. Znów usiadł na ławie i chwilę patrzył na dwójkę gości.
-No co tak milczycie? – Spytał przerywając ciszę.
-Teedzie… Kim tak naprawdę jesteś? – Zapytał Dermin chcąc dowiedzieć się dlaczego jego przyjaciel nigdy nie opowiadał mu kim był. – Dlaczego nic nie mówiłeś?
Starszy mężczyzna się uśmiechnął. Długie, siwe włosy spływały mu z barków. Ubrany był w skromne, brązowe ubranie. Wyciągnął rękę i długim, chudym palcem postukał Dermina w czoło.
-Jestem twoim przyjacielem. Nikim więcej, nikim mniej. A jeśli chcesz wiedzieć kim byłem to zaraz ci opowiem. Dlaczego nic nie mówiłem? Bo nigdy nie pytałeś o moją przeszłość. Pytaj mój chłopcze. Postaram się odpowiedzieć na każde twe pytanie.
Dermin popatrzył na Lillian. Ta siedziała i w ciszy patrzyła na dwójkę rozmawiających mężczyzn. Zastanawiał się od czego powinien zacząć.
-Czy to prawda, że jesteś czarodziejem? – Zadał pierwsze z brzegu pytanie.
-Czarodziejem? Nie mój chłopcze. Byłem, ale przestałem nim być gdy tu przybyłem. Odciąłem się od magii. Teraz jestem tylko starszym mężczyzną, który pamięta jak się czaruje. – Odpowiedział spokojnie starszy mężczyzna.
Po chwili milczenia dodał:
-Widzę, że nie wiesz, które pytanie zadać. Pozwól, że opowiem ci krótko o mojej przeszłości.
Dermin kiwnął głową, że się zgadza, a stary przyjaciel podjął opowieść.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 5
Northland, Beld… Ojciec opowiadał mu o nich. Opowiadał o tyranie
Beldzie, który ponoć był okrutniejszy od samego Diabła, o krainie na
północy Northland gdzie miejsce miała wielka bitwa. Ale o Siostrze Run
nie słyszał. Ciekaw kim jest owa Siostra Run słuchał dalszej części
historii.
-Siostry Run to czarodziejki. – Wyjaśniła Lillian widząc zaskoczenie Dermina. – Podczas wielkiej wojny, żołdacy Belda wdarli się do naszego zakonu i… Zgwałcili każdą z zakonu. Moje poprzedniczki poprzysięgły zemstę na Beldzie. Przysięgły, że kiedy nadejdzie czas zemszczą się. Niestety nie doczekały tego. Opisały to wszystko w księdze zatytułowanej Zemsta nadejdzie. Przysięgła zemsty, przekazywana była z pokolenia na pokolenie. Teraz przyszedł czas na mnie. Muszę to zakończyć. Muszę pomścić nasz zakon.
Dermina zaskoczyła determinacja w głosie Lillian. Podejrzewał, że ta historia ma drugie dno. Był wręcz przekonany, że jest coś jeszcze. Chciał się dowiedzieć całej prawdy, ale nie naciskał. Z zadumy wyrwał go głos dziewczyny.
-Niedawno, jakieś dwa miesiące temu, do siedziby zakonu przybył mężczyzna. Zwykle nie udzielamy gościny mężczyzną. Gdy czujemy, że nadchodzi czas by wreszcie założyć rodzinę, opuszczamy zakon i jeśli urodzi się córka to wysyłamy ją do zakonu. Tym razem postanowiłyśmy jednak wpuścić przybysza bo powiedział, że wie o naszej przysiędze pomsty. Niestety okazało się, że byłyśmy zbyt nieostrożne… - zamilkła na chwilę. Dermin spostrzegł spływającą łzę po jej policzku. Łamiącym się głosem mówiła dalej. – Przybyły okazał się naszym celem Beld powrócił. Ten tyran, ten morderca… Ten brutal, dla którego godność kobiety jest mniej warta niż kamień w polu. Użył swych mrocznych mocy i zabił wszystkie moje siostry. Pozostawił mnie przy życiu tylko dlatego by ktoś pamiętał, by ktoś nadal próbował pomścić te kobiety, które zginęły z jego ręki wiele lat temu. Wychodząc powiedział tylko: „I co teraz zrobisz? Będziesz mnie ścigać czy poszukasz psa, który zrobi ci dziecko?”. Potem… Petem zaśmiał się szyderczo i zniknął.
Popłynęła kolejna łza. Dermin chciał ja przytulić, pocieszyć, ale nie miał tyle odwagi w sobie by to uczynić. Siedział tylko się przyglądał Lillian, która z coraz większym trudem powstrzymywała łzy. Nie popędzał jej. Chciał by z własnej woli opowiedziała mu swą historię. Po chwili uspokoiła się i ciągnęła dalej.
-Zostałam sama. Leżałam ranna i chciałam umrzeć. Chciałam by moje życie się skończyło, bym nie dźwigała tego ciężaru. Ale wiedziałam, że zostałam sama. Wiedziałam, że jeśli nie ja to nikt nie pomści moich poprzedniczek. Zebrałam się w sobie i opuściłam to co zostało z zakonu. Mimo iż przy życiu trzymała mnie tylko i wyłącznie chęć zemsty wiedziałam, że sama sobie nie poradzę. Sama jedna czarodziejka nie ma szans w walce z kimś rangi Belda. Kiedyś przeczytałam w księdze o Mieczu Przeznaczenia.
-Mieczu Przeznaczenia? – Zapytał Dermin coraz bardziej zainteresowany opowieścią Lillian.
-Tak. Miecz Przeznaczenia, to magiczna broń wykuta przed wiekami. Pochodzi z czasów przed wielką wojną. Został stworzony przez największych czarodziejów owych czasów. Ponoć nie może go zniszczyć żaden inny oręż, ani żadna magia.
-I ty chcesz go znaleźć i przy jego pomocy zabić Belda? – Przerwał jej zaintrygowany faktem istnienia takiej broni.
-Nie, nie… - Zachichotała rozbawiona pytaniem Dermina.
Ucieszyło go, że choć na chwilę poprawił się jej nastrój. To, że się uśmiechnęła, że się zaśmiała napawało go szczęściem.
-Więc co chcesz zrobić?
-Kiedyś czytałam w księdze poświęconej czasom przed wojną, o tym mieczu. Nie może dzierżyć go byle kto. Człowiek ten musi spełniać pewne wymagania. Nikt nigdy nigdzie nie napisał jakie to wymagania. Mówi, że czarodzieje z dawnych czasów nie określili ich nawet.
-Więc jak człowiek ma spełniać jakieś wymagania, jeśli nie są one określone?
-Według tej księgi, wymagania są. Ale nikt ich nie zna. W innej księdze przeczytałam, że miecz wybierze osobę, która spełnia te wymagania. Ponoć tylko miecz wie kto może go dzierżyć.
Lillian mówiła o tym z taką pasją w głosie, że Dermin pomyślał iż mówienie o tym sprawia jej więcej przyjemności, niż posiadanie największych skarbów świata. Nie chciał by traciła tą pogodę ducha, która sprawiała iż Lillian wydawała się mu jeszcze piękniejsza.
-I właśnie po to tu przybyłam. – Mówiła dalej wyrywając Dermina z zadumy. – Przybyłam do Woodtherinu by znaleźć takiego kogoś. Przybyłam by znaleźć miecz i osobę godną by go dzierżyć. Nie będzie to łatwe, ale jest tu ktoś kto może mi pomóc. Przybył tutaj kilkanaście lat temu. Przynajmniej tak mówią ludzie.
-Kim jest ten ktoś? Może znam go i mogę pomóc ci go znaleźć? Chętnie pomogę. – Powiedział Dermin rad, że nadarzyła się okazja by pomóc dziewczynie.
Chwilę się zastanawiała. W końcu podjęła:
-Jest to czarodziej. Wątpię byś wiedział kto to jest, bo w tym miejscu nie używa się już magii. Ale może jednak go znasz… Zawędrował tutaj lata temu odcinając się od magii. Nie wiem jakie pobudki nim kierowały, ale wiem, że jako jeden z niewielu posiada wiedzę na temat Miecza Przeznaczenia. Nazywa się…
-Ciii. – Uciszył ją nagle. – Ktoś nas podsłuchuje.
-Siostry Run to czarodziejki. – Wyjaśniła Lillian widząc zaskoczenie Dermina. – Podczas wielkiej wojny, żołdacy Belda wdarli się do naszego zakonu i… Zgwałcili każdą z zakonu. Moje poprzedniczki poprzysięgły zemstę na Beldzie. Przysięgły, że kiedy nadejdzie czas zemszczą się. Niestety nie doczekały tego. Opisały to wszystko w księdze zatytułowanej Zemsta nadejdzie. Przysięgła zemsty, przekazywana była z pokolenia na pokolenie. Teraz przyszedł czas na mnie. Muszę to zakończyć. Muszę pomścić nasz zakon.
Dermina zaskoczyła determinacja w głosie Lillian. Podejrzewał, że ta historia ma drugie dno. Był wręcz przekonany, że jest coś jeszcze. Chciał się dowiedzieć całej prawdy, ale nie naciskał. Z zadumy wyrwał go głos dziewczyny.
-Niedawno, jakieś dwa miesiące temu, do siedziby zakonu przybył mężczyzna. Zwykle nie udzielamy gościny mężczyzną. Gdy czujemy, że nadchodzi czas by wreszcie założyć rodzinę, opuszczamy zakon i jeśli urodzi się córka to wysyłamy ją do zakonu. Tym razem postanowiłyśmy jednak wpuścić przybysza bo powiedział, że wie o naszej przysiędze pomsty. Niestety okazało się, że byłyśmy zbyt nieostrożne… - zamilkła na chwilę. Dermin spostrzegł spływającą łzę po jej policzku. Łamiącym się głosem mówiła dalej. – Przybyły okazał się naszym celem Beld powrócił. Ten tyran, ten morderca… Ten brutal, dla którego godność kobiety jest mniej warta niż kamień w polu. Użył swych mrocznych mocy i zabił wszystkie moje siostry. Pozostawił mnie przy życiu tylko dlatego by ktoś pamiętał, by ktoś nadal próbował pomścić te kobiety, które zginęły z jego ręki wiele lat temu. Wychodząc powiedział tylko: „I co teraz zrobisz? Będziesz mnie ścigać czy poszukasz psa, który zrobi ci dziecko?”. Potem… Petem zaśmiał się szyderczo i zniknął.
Popłynęła kolejna łza. Dermin chciał ja przytulić, pocieszyć, ale nie miał tyle odwagi w sobie by to uczynić. Siedział tylko się przyglądał Lillian, która z coraz większym trudem powstrzymywała łzy. Nie popędzał jej. Chciał by z własnej woli opowiedziała mu swą historię. Po chwili uspokoiła się i ciągnęła dalej.
-Zostałam sama. Leżałam ranna i chciałam umrzeć. Chciałam by moje życie się skończyło, bym nie dźwigała tego ciężaru. Ale wiedziałam, że zostałam sama. Wiedziałam, że jeśli nie ja to nikt nie pomści moich poprzedniczek. Zebrałam się w sobie i opuściłam to co zostało z zakonu. Mimo iż przy życiu trzymała mnie tylko i wyłącznie chęć zemsty wiedziałam, że sama sobie nie poradzę. Sama jedna czarodziejka nie ma szans w walce z kimś rangi Belda. Kiedyś przeczytałam w księdze o Mieczu Przeznaczenia.
-Mieczu Przeznaczenia? – Zapytał Dermin coraz bardziej zainteresowany opowieścią Lillian.
-Tak. Miecz Przeznaczenia, to magiczna broń wykuta przed wiekami. Pochodzi z czasów przed wielką wojną. Został stworzony przez największych czarodziejów owych czasów. Ponoć nie może go zniszczyć żaden inny oręż, ani żadna magia.
-I ty chcesz go znaleźć i przy jego pomocy zabić Belda? – Przerwał jej zaintrygowany faktem istnienia takiej broni.
-Nie, nie… - Zachichotała rozbawiona pytaniem Dermina.
Ucieszyło go, że choć na chwilę poprawił się jej nastrój. To, że się uśmiechnęła, że się zaśmiała napawało go szczęściem.
-Więc co chcesz zrobić?
-Kiedyś czytałam w księdze poświęconej czasom przed wojną, o tym mieczu. Nie może dzierżyć go byle kto. Człowiek ten musi spełniać pewne wymagania. Nikt nigdy nigdzie nie napisał jakie to wymagania. Mówi, że czarodzieje z dawnych czasów nie określili ich nawet.
-Więc jak człowiek ma spełniać jakieś wymagania, jeśli nie są one określone?
-Według tej księgi, wymagania są. Ale nikt ich nie zna. W innej księdze przeczytałam, że miecz wybierze osobę, która spełnia te wymagania. Ponoć tylko miecz wie kto może go dzierżyć.
Lillian mówiła o tym z taką pasją w głosie, że Dermin pomyślał iż mówienie o tym sprawia jej więcej przyjemności, niż posiadanie największych skarbów świata. Nie chciał by traciła tą pogodę ducha, która sprawiała iż Lillian wydawała się mu jeszcze piękniejsza.
-I właśnie po to tu przybyłam. – Mówiła dalej wyrywając Dermina z zadumy. – Przybyłam do Woodtherinu by znaleźć takiego kogoś. Przybyłam by znaleźć miecz i osobę godną by go dzierżyć. Nie będzie to łatwe, ale jest tu ktoś kto może mi pomóc. Przybył tutaj kilkanaście lat temu. Przynajmniej tak mówią ludzie.
-Kim jest ten ktoś? Może znam go i mogę pomóc ci go znaleźć? Chętnie pomogę. – Powiedział Dermin rad, że nadarzyła się okazja by pomóc dziewczynie.
Chwilę się zastanawiała. W końcu podjęła:
-Jest to czarodziej. Wątpię byś wiedział kto to jest, bo w tym miejscu nie używa się już magii. Ale może jednak go znasz… Zawędrował tutaj lata temu odcinając się od magii. Nie wiem jakie pobudki nim kierowały, ale wiem, że jako jeden z niewielu posiada wiedzę na temat Miecza Przeznaczenia. Nazywa się…
-Ciii. – Uciszył ją nagle. – Ktoś nas podsłuchuje.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 4
Jej cudowny uśmiech sprawiał, że wszystko wokół przestawało istnieć.
Spojrzenie jej błękitnych oczy pochłaniał jego serce i duszę. Było w
niej coś takiego, że Dermin czuł spokój. Czułby go nawet gdyby świat się
kończył na jego oczach. Ważne by była przy nim.
Usadowił ją w fotelu, a sam usiadł na prostym krześle. Wiedział, że coś się dzieje, wiedział, że Lillian potrzebuje pomocy. Chciał jej pomóc. Postanowił jej pomóc. Ale by mógł to zrobić, musiał się dowiedzieć co się w ogóle dzieje. Nie chciał wyjść na kogoś nachalnego, więc postanowił sobie, że jeśli nie będzie chciała mu powiedzieć, to nie będzie naciskał.
Chwilę siedzieli w milczeniu. Dermin wstał, nalał do kubka gorącej herbaty i podał ją dziewczynie. Ta uśmiechnęła się do niego tak, że na moment zapomniał o oddychaniu. Podziękowała mu i znów siedzieli w milczeniu.
W końcu zebrał się w sobie i zapytał:
-Co się dzieje? Widzę, że się gdzieś spieszysz, że gdzieś zmierzasz. Widzę także, że grozi Ci niebezpieczeństwo. – Starał się mówić tak, by w jego głosie nie było słychać ciekawości jaka go pchała do zadawania pytań. – Chcę ci pomóc, ale żebym mógł to zrobić, musisz mi powiedzieć co się dzieje.
Lillian patrzyła na niego. Dermin nie musiał być jasnowidzem, by wiedzieć, że myśli nad tym ile mu powiedzieć i czy w ogóle cokolwiek mu powiedzieć.
-Chcesz wiedzieć. Zastanawiałam się kiedy o to zapytasz. Ale cóż… Powinnam ci to opowiedzieć. – Rzekła w zadumie Lillian po czym westchnęła. Chwilę patrzyła mu w oczy i po chwili podjęła: - Nie wiem od czego powinnam zacząć. Może najpierw powinnam ci powiedzieć kim w ogóle jestem.
Chwila milczenia wprawiała wrażenie wieczności. Dermin chciał by jak najszybciej zaczęła mówić. Jej anielski głos prowadził do ukojenia. Nie chciał jej popędzać, ale pragnął całym sercem by mówiła dalej.
-Pochodzę z Northlandu. Należę do starożytnego zakonu kobiet, które poprzysięgły zemstę na Beldzie... Jestem Siostrą Run.
Usadowił ją w fotelu, a sam usiadł na prostym krześle. Wiedział, że coś się dzieje, wiedział, że Lillian potrzebuje pomocy. Chciał jej pomóc. Postanowił jej pomóc. Ale by mógł to zrobić, musiał się dowiedzieć co się w ogóle dzieje. Nie chciał wyjść na kogoś nachalnego, więc postanowił sobie, że jeśli nie będzie chciała mu powiedzieć, to nie będzie naciskał.
Chwilę siedzieli w milczeniu. Dermin wstał, nalał do kubka gorącej herbaty i podał ją dziewczynie. Ta uśmiechnęła się do niego tak, że na moment zapomniał o oddychaniu. Podziękowała mu i znów siedzieli w milczeniu.
W końcu zebrał się w sobie i zapytał:
-Co się dzieje? Widzę, że się gdzieś spieszysz, że gdzieś zmierzasz. Widzę także, że grozi Ci niebezpieczeństwo. – Starał się mówić tak, by w jego głosie nie było słychać ciekawości jaka go pchała do zadawania pytań. – Chcę ci pomóc, ale żebym mógł to zrobić, musisz mi powiedzieć co się dzieje.
Lillian patrzyła na niego. Dermin nie musiał być jasnowidzem, by wiedzieć, że myśli nad tym ile mu powiedzieć i czy w ogóle cokolwiek mu powiedzieć.
-Chcesz wiedzieć. Zastanawiałam się kiedy o to zapytasz. Ale cóż… Powinnam ci to opowiedzieć. – Rzekła w zadumie Lillian po czym westchnęła. Chwilę patrzyła mu w oczy i po chwili podjęła: - Nie wiem od czego powinnam zacząć. Może najpierw powinnam ci powiedzieć kim w ogóle jestem.
Chwila milczenia wprawiała wrażenie wieczności. Dermin chciał by jak najszybciej zaczęła mówić. Jej anielski głos prowadził do ukojenia. Nie chciał jej popędzać, ale pragnął całym sercem by mówiła dalej.
-Pochodzę z Northlandu. Należę do starożytnego zakonu kobiet, które poprzysięgły zemstę na Beldzie... Jestem Siostrą Run.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 3
Śniła o jego czarnych, krótkich włosach, szarych, przenikliwych oczach.
Widziała jego sylwetkę: szerokie barki, umięśnione ręce i tors.
Wspominała jego młodą, przystojną twarz; zakłopotanie i troskę w jego
oczach.
Mimo, że go nie znała wiedziała, że jest dobrym człowiekiem. Wtedy, gdy leżała powstrzymując senność i gdy patrzyła w jego pełne troski, szare oczy, świat wydawał się czymś odległym, czymś bez czego można żyć. Do życia potrzebny był tylko on.
I nagle codzienność ją zbudziła. Z błogiego snu wyrwały ją nagłe myśli o jej misji, o jej powinności. Rozejrzała się po niewielkiej izbie. Nie dostrzegła tego, który przedstawił się jako Dermin. Z szpary między podłogą, a drzwiami sączyło się lekko światło.
Usiadła na łóżku i zawróciło się jej w głowie. Siedziała chwilę by opanować zawroty głowy. Wstała i podeszła do drzwi. Uchyliła i je i zaglądnęła do izby, która jak mniemała była kuchnią. Rozejrzała się i zobaczyła Dermina śpiącego w fotelu obok pieca. Wyglądał tak spokojnie, że mogłaby stać i patrzeć na niego wieczność… Ale niestety nie miała na to czasu. Musiała wypełnić powierzoną jej misję. Misja była ważniejsza niż jej zachcianki.
Zobaczyła swą brązową pelerynę wiszącą na krześle, stojącym obok pieca, i dopiero teraz spostrzegła, że krzesło na którym siedział Dermin gdy się poprzednio ocknęła, zniknęło razem z nim. Podeszła najciszej jak mogła do krzesła, zdjęła z niego pelerynę i zarzuciła ją sobie na ramiona. Poczęła iść w kierunku wyjścia. Nagle zaskrzypiała podłoga pod jej stopami. Nerwowo spojrzała na Dermina czy ten się nie zbudził. Spał dalej. Znów ruszyła ku drzwiom.
-Przepraszam, że się wtrącam, ale nie powinnaś teraz wychodzić. – Powiedział nagle Dermin. – Nie zrozum mnie źle, ale jest ulewa… i… możesz zachorować…
Natychmiast się zreflektował i Lillian kątem oka spostrzegła, że się zaczerwienił.
-Powinnaś jeszcze odpoczywać by w pełni wyzdrowieć. – Dodał po chwili wstając z fotela.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Lillian się uśmiechnęła i pomyślała, że to urocze, że się tak o nią martwi.
-Nic mi nie będzie. Już się dobrze czuję. – Powiedziała i przelotnie spojrzała na drzwi. Chwilę milczeli i w końcu dodała: - Nie martw się o mnie. Będzie dobrze.
Znów szła ku drzwiom. Niespodziewanie zmyliła krok. Dermin już przy niej był i przytrzymał ją by nie upadła.
-Nalegam byś jeszcze została. – Powiedział Dermin już dużo śmielej.
-Dziękuję. Jednak cię posłucham.
Odpowiedziała z uśmiechem i zapatrzyła się w jego szare oczy.
Mimo, że go nie znała wiedziała, że jest dobrym człowiekiem. Wtedy, gdy leżała powstrzymując senność i gdy patrzyła w jego pełne troski, szare oczy, świat wydawał się czymś odległym, czymś bez czego można żyć. Do życia potrzebny był tylko on.
I nagle codzienność ją zbudziła. Z błogiego snu wyrwały ją nagłe myśli o jej misji, o jej powinności. Rozejrzała się po niewielkiej izbie. Nie dostrzegła tego, który przedstawił się jako Dermin. Z szpary między podłogą, a drzwiami sączyło się lekko światło.
Usiadła na łóżku i zawróciło się jej w głowie. Siedziała chwilę by opanować zawroty głowy. Wstała i podeszła do drzwi. Uchyliła i je i zaglądnęła do izby, która jak mniemała była kuchnią. Rozejrzała się i zobaczyła Dermina śpiącego w fotelu obok pieca. Wyglądał tak spokojnie, że mogłaby stać i patrzeć na niego wieczność… Ale niestety nie miała na to czasu. Musiała wypełnić powierzoną jej misję. Misja była ważniejsza niż jej zachcianki.
Zobaczyła swą brązową pelerynę wiszącą na krześle, stojącym obok pieca, i dopiero teraz spostrzegła, że krzesło na którym siedział Dermin gdy się poprzednio ocknęła, zniknęło razem z nim. Podeszła najciszej jak mogła do krzesła, zdjęła z niego pelerynę i zarzuciła ją sobie na ramiona. Poczęła iść w kierunku wyjścia. Nagle zaskrzypiała podłoga pod jej stopami. Nerwowo spojrzała na Dermina czy ten się nie zbudził. Spał dalej. Znów ruszyła ku drzwiom.
-Przepraszam, że się wtrącam, ale nie powinnaś teraz wychodzić. – Powiedział nagle Dermin. – Nie zrozum mnie źle, ale jest ulewa… i… możesz zachorować…
Natychmiast się zreflektował i Lillian kątem oka spostrzegła, że się zaczerwienił.
-Powinnaś jeszcze odpoczywać by w pełni wyzdrowieć. – Dodał po chwili wstając z fotela.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Lillian się uśmiechnęła i pomyślała, że to urocze, że się tak o nią martwi.
-Nic mi nie będzie. Już się dobrze czuję. – Powiedziała i przelotnie spojrzała na drzwi. Chwilę milczeli i w końcu dodała: - Nie martw się o mnie. Będzie dobrze.
Znów szła ku drzwiom. Niespodziewanie zmyliła krok. Dermin już przy niej był i przytrzymał ją by nie upadła.
-Nalegam byś jeszcze została. – Powiedział Dermin już dużo śmielej.
-Dziękuję. Jednak cię posłucham.
Odpowiedziała z uśmiechem i zapatrzyła się w jego szare oczy.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 2
Kobieta leżąca w łóżku Dermina była zjawiskowo piękna. Miała długie,
pofalowane, kruczoczarne włosy, cudowne usta… Jej spokojna twarz nie
miała żadnej skazy. Dermin niewiele widział przez jej, lekką, brązową,
prostą suknię, lecz jego wzrok przykuły piersi. Nie patrzył na nią
jednak pożądliwie. Patrzył z zachwytem. Nigdy wcześniej nie widział
piękniejszej kobiety od tej… Poza swoją matką, która zaginęła kilka lat
temu w tajemniczy sposób. Jedyne co mu po niej pozostało to podobna
suknia do tej która na sobie miała przybyła, zaschnięta plama krwi oraz
naszyjnik z kościanych koralików, na których wyryte były dziwne symbole.
Demin siedział na krześle, które przyniósł z kuchni obok łóżka i czekał, aż niespodziany gość się ocknie. Lubił na nią patrzeć. W końcu nie co dzień zdarza się spotkać kogoś tak pięknego.
Przybyła zaczęła powoli unosić powieki. Błękitne oczy spotkały się z szarymi oczami Dermina. Czas się zatrzymał. Wokół nie było nic poza nimi. Świat przestał istnieć. Istnieli tylko oni.
-Kim jesteś? – Spytała przybyła wyrywając Dermina z tego dziwnego stanu.
-Ja… Yyy… Je… Jestem Dermin. Dermin Breigton. – Wyjąkał dziwnie zdenerwowany. - Jesteś… U mnie w domu. Przyszłaś przedwczoraj i zemdlałaś… Ja… Pomyślałem, że przyda Ci się odpoczynek… Nie zrobiłem nic niestosownego. Przeżekam.
Nieznajoma uśmiechnęła się i niczym anioł przemówiła do Dermina:
-Spokojnie Dermine… Nie denerwuj się.
Uśmiech zniknął, a na jego miejscu pojawił się grymas wywołany naglą falą bólu.
-N.. Nic ci nie jest? – Spytał zmartwiony Dermin.
-To nic takiego. Głowa mnie tylko boli. – Odpowiedziała nieznajoma z wymuszonym uśmiechem. – Dziękuję, że się mną zaopiekowałeś.
-W porządku… - Odpowiedział wyraźnie zmieszany.
Po chwili milczenia spytał:
-Jak się nazywasz? Jeśli nie chcesz to nie mów. – Dopowiedział pospiesznie bojąc się, że okaże się zbyt wścibski. – Uszanuję twą decyzję.
- Jestem Lillian… Lillian Antherim.
Odpowiedziała, po czym zamknęła oczy i zasnęła.
Demin siedział na krześle, które przyniósł z kuchni obok łóżka i czekał, aż niespodziany gość się ocknie. Lubił na nią patrzeć. W końcu nie co dzień zdarza się spotkać kogoś tak pięknego.
Przybyła zaczęła powoli unosić powieki. Błękitne oczy spotkały się z szarymi oczami Dermina. Czas się zatrzymał. Wokół nie było nic poza nimi. Świat przestał istnieć. Istnieli tylko oni.
-Kim jesteś? – Spytała przybyła wyrywając Dermina z tego dziwnego stanu.
-Ja… Yyy… Je… Jestem Dermin. Dermin Breigton. – Wyjąkał dziwnie zdenerwowany. - Jesteś… U mnie w domu. Przyszłaś przedwczoraj i zemdlałaś… Ja… Pomyślałem, że przyda Ci się odpoczynek… Nie zrobiłem nic niestosownego. Przeżekam.
Nieznajoma uśmiechnęła się i niczym anioł przemówiła do Dermina:
-Spokojnie Dermine… Nie denerwuj się.
Uśmiech zniknął, a na jego miejscu pojawił się grymas wywołany naglą falą bólu.
-N.. Nic ci nie jest? – Spytał zmartwiony Dermin.
-To nic takiego. Głowa mnie tylko boli. – Odpowiedziała nieznajoma z wymuszonym uśmiechem. – Dziękuję, że się mną zaopiekowałeś.
-W porządku… - Odpowiedział wyraźnie zmieszany.
Po chwili milczenia spytał:
-Jak się nazywasz? Jeśli nie chcesz to nie mów. – Dopowiedział pospiesznie bojąc się, że okaże się zbyt wścibski. – Uszanuję twą decyzję.
- Jestem Lillian… Lillian Antherim.
Odpowiedziała, po czym zamknęła oczy i zasnęła.
"Powrót dawnych czasów" mini-rozdział 1
W czasach największej wolny jaką widział świat, potężny szaman Beld
zdradził swój lud i sprowadził nań zagładę. Żądny wielkiej mocy
przekroczył granice życia wchłaniając moc samej śmierci. Potem powrócił
do świata żywych i gnany rządzą mordu, zabił swych bliskich, rodzinę,
przyjaciół, rodaków. Sprowadził chaos. Odtąd był znany jako Beld
Zagłady. Z czasem jego przydomek zaczął wzbudzać lęk i zaczęto mówić:
Ten który niesie śmierć. Po dziesiątkach lat panowania tyrana, ten
wreszcie umarł… Tam myślano, lecz prawda była całkiem inna.
Ale tymczasem…
-Co robisz śmieciu!? – Wysyczał przez właśnie wybitą szparę w zębach, powalony, młody mężczyzna. – Wiesz kim jestem głupcze? Wiesz kogo zaatakowałeś!?
-Oczywiście. Łotra, który nie liczy się z innymi. – Odpowiedział nonszalancko Dermin.
-Jestem księciem patałachu! – Warknął mężczyzna nadal leżąc na ziemi.
Aż kipiała z niego wściekłość.
Dermin się zastanawiał jak to jest, że ktoś kto powinien szanować poddanych znęca się nad nimi… Właśnie odpoczywał w cieniu drzewa po pracy gdy zauważył jak ktoś jedzie konno. Temu komuś towarzyszyło dwóch dobrze umięśnionych mężczyzn. Dermin nie widział kto to jest, ale domyślał się widząc tych wielkich drabów. Przez chwilę trwała ożywiona rozmowa, po czym najeźdźca siedząc w siodle, kopnął chłopa tak, że ten odleciał w tył na kilka kroków. Dermin oburzony podszedł do przyjezdnego by spokojnie wszystko wytłumaczyć. Ten coś wysyczał – nie dało się tego zrozumieć - i dwaj umięśnieni, dobrze uzbrojeni mężczyźni rzucili się na – mogło by się zdawać – bezbronnego Dermina. Ten nie miał innego wyboru jak się bronić. Zwolnił blokady swego gniewu i frustracji. Kilka chwil i dwaj mężczyźni zwijali się z bólu na ziemi. Mężczyzna na koniu był wściekły z takiego obrotu sprawy. Zeskoczył z konia, dobył noża z pochwy u pasa i skoczył ku Derminowi. Teraz dopiero spostrzegł, że oto sam książę Hermed go zaatakował.
A teraz wielki książę leżał na ziemi pozbawiony kilku przednich zębów.
-Ach… Książe. – Zakpił Dermin. – Proszę o wybaczenie wasza debilna mość.
Z wyraźną kpiną pokłonił się, a prostując wymierzył kolejnego kopniaka w szczękę księcia Hermeda. Trysnęła krew i w powietrze poleciało coś co wyglądało na fragment języka.
Dermin poodczepiał od pasów każdego z najeźdźców mieszek z srebrnymi i złotymi monetami. Przerzucił każdego przez siodło, klepnął każdego konia w zad, a te pognały przed siebie. Podszedł do chłopa i pomógł mu wstać z ziemi.
-Proszę. To drobna rekompensata. – Powiedział do chłopa i podał z uśmiechem trzy mieszki monet.
-N… Nie mogę tego przyjąć. Nie należy mi się… - Odparł chłop z strachem w głosie. – Nie mog… Nie mogę tego wziąć. To nie moje.
-Ależ możesz.
Dermin położył przed chłopem trzy mieszki, uśmiechnął się i skinął głową na pożegnanie. Otrzepał ręce, odwrócił się i ruszył na wschód ku lasu. Szedł cały czas uśmiechając się do wspomnień sprzed chwili. Przez całą drogę do domu – chatki nieopodal lasu – wspominał wielce zadziwionego księcia, po tym jak się bronił. Nadal było dla niego niepojętym jak ktoś o takim statusie społecznym jak sam książę, może być takim łotrem. Ale i tak nie zmieniało to faktu, że czuł się dumny.
Niewielka chata stała prawie przy linii drzew. Prosta chatka z dębowych desek może nie była czymś wykwintnym, ale była domem Dermina. W tym małym domku czuł się dobrze i za nic by się nie przeniósł. Barwa ścian była prawie taka sama jak barwa kory drzew, więc z daleka nie można było go zobaczyć.
Wchodząc do chaty, wchodziło się do niewielkiej, lecz wystarczająco dużej izby, która służyła za kuchnię. Trochę na prawo od drzwi znajdowało się niezbyt wielki okno. Naprzeciwko wejścia znajdowały się drzwi prowadzące do spiżarni. W rogu, na prawo od drzwi do spiżarni stał kamienny pic na którym stał garnek z wczorajszą zupą jarzynową. Obok pieca stał fotel bujany oraz proste drewniane krzesło. Naprzeciwko pieca, na ścianie wisiały drewniane półki z różnymi przyrządami: garnkami, patelnią, mniejszymi i większymi dzbanami, talerzami i kubkami. W ścianie pomiędzy piecem, a półkami znajdowały się drzwi do sypialni. Niewielka izba z prostym drewnianym łóżkiem, szafą na ubrania w rogu obok łóżka oraz jednym oknem była przytulna.
Do domu przylegała niewielka szopa z różnymi narzędziami.
Dermin wszedł do domu i rozejrzał się po kuchni. Podszedł do pieca i ciężko opadł na bujany fotel. Był potwornie zmęczony całym dzisiejszym dniem. Najpierw ciężka praca, potem krótka aczkolwiek wyczerpująca walka i na koniec dość długi powrót do domu. Gdy wrócił do domu dzień chylił się ku końcowi. Wstał z fotela, poszedł do spiżarni i przyniósł sobie bochenek chleba. Podszedł do półki, wziął nóż i talerz i ponownie usiadł w fotelu. Wpatrywał się przez chwilę w bochenek.
Gdy zaczął odkrawać kromkę, drzwi się nagle otworzyły z trzaskiem. W drzwiach stała postać, której twarzy Dermin nie mógł dostrzec. Postać padła na kolana.
-Błagam… Pomóż. – Wyszeptał przybysz i padł nieprzytomny.
Ale tymczasem…
-Co robisz śmieciu!? – Wysyczał przez właśnie wybitą szparę w zębach, powalony, młody mężczyzna. – Wiesz kim jestem głupcze? Wiesz kogo zaatakowałeś!?
-Oczywiście. Łotra, który nie liczy się z innymi. – Odpowiedział nonszalancko Dermin.
-Jestem księciem patałachu! – Warknął mężczyzna nadal leżąc na ziemi.
Aż kipiała z niego wściekłość.
Dermin się zastanawiał jak to jest, że ktoś kto powinien szanować poddanych znęca się nad nimi… Właśnie odpoczywał w cieniu drzewa po pracy gdy zauważył jak ktoś jedzie konno. Temu komuś towarzyszyło dwóch dobrze umięśnionych mężczyzn. Dermin nie widział kto to jest, ale domyślał się widząc tych wielkich drabów. Przez chwilę trwała ożywiona rozmowa, po czym najeźdźca siedząc w siodle, kopnął chłopa tak, że ten odleciał w tył na kilka kroków. Dermin oburzony podszedł do przyjezdnego by spokojnie wszystko wytłumaczyć. Ten coś wysyczał – nie dało się tego zrozumieć - i dwaj umięśnieni, dobrze uzbrojeni mężczyźni rzucili się na – mogło by się zdawać – bezbronnego Dermina. Ten nie miał innego wyboru jak się bronić. Zwolnił blokady swego gniewu i frustracji. Kilka chwil i dwaj mężczyźni zwijali się z bólu na ziemi. Mężczyzna na koniu był wściekły z takiego obrotu sprawy. Zeskoczył z konia, dobył noża z pochwy u pasa i skoczył ku Derminowi. Teraz dopiero spostrzegł, że oto sam książę Hermed go zaatakował.
A teraz wielki książę leżał na ziemi pozbawiony kilku przednich zębów.
-Ach… Książe. – Zakpił Dermin. – Proszę o wybaczenie wasza debilna mość.
Z wyraźną kpiną pokłonił się, a prostując wymierzył kolejnego kopniaka w szczękę księcia Hermeda. Trysnęła krew i w powietrze poleciało coś co wyglądało na fragment języka.
Dermin poodczepiał od pasów każdego z najeźdźców mieszek z srebrnymi i złotymi monetami. Przerzucił każdego przez siodło, klepnął każdego konia w zad, a te pognały przed siebie. Podszedł do chłopa i pomógł mu wstać z ziemi.
-Proszę. To drobna rekompensata. – Powiedział do chłopa i podał z uśmiechem trzy mieszki monet.
-N… Nie mogę tego przyjąć. Nie należy mi się… - Odparł chłop z strachem w głosie. – Nie mog… Nie mogę tego wziąć. To nie moje.
-Ależ możesz.
Dermin położył przed chłopem trzy mieszki, uśmiechnął się i skinął głową na pożegnanie. Otrzepał ręce, odwrócił się i ruszył na wschód ku lasu. Szedł cały czas uśmiechając się do wspomnień sprzed chwili. Przez całą drogę do domu – chatki nieopodal lasu – wspominał wielce zadziwionego księcia, po tym jak się bronił. Nadal było dla niego niepojętym jak ktoś o takim statusie społecznym jak sam książę, może być takim łotrem. Ale i tak nie zmieniało to faktu, że czuł się dumny.
Niewielka chata stała prawie przy linii drzew. Prosta chatka z dębowych desek może nie była czymś wykwintnym, ale była domem Dermina. W tym małym domku czuł się dobrze i za nic by się nie przeniósł. Barwa ścian była prawie taka sama jak barwa kory drzew, więc z daleka nie można było go zobaczyć.
Wchodząc do chaty, wchodziło się do niewielkiej, lecz wystarczająco dużej izby, która służyła za kuchnię. Trochę na prawo od drzwi znajdowało się niezbyt wielki okno. Naprzeciwko wejścia znajdowały się drzwi prowadzące do spiżarni. W rogu, na prawo od drzwi do spiżarni stał kamienny pic na którym stał garnek z wczorajszą zupą jarzynową. Obok pieca stał fotel bujany oraz proste drewniane krzesło. Naprzeciwko pieca, na ścianie wisiały drewniane półki z różnymi przyrządami: garnkami, patelnią, mniejszymi i większymi dzbanami, talerzami i kubkami. W ścianie pomiędzy piecem, a półkami znajdowały się drzwi do sypialni. Niewielka izba z prostym drewnianym łóżkiem, szafą na ubrania w rogu obok łóżka oraz jednym oknem była przytulna.
Do domu przylegała niewielka szopa z różnymi narzędziami.
Dermin wszedł do domu i rozejrzał się po kuchni. Podszedł do pieca i ciężko opadł na bujany fotel. Był potwornie zmęczony całym dzisiejszym dniem. Najpierw ciężka praca, potem krótka aczkolwiek wyczerpująca walka i na koniec dość długi powrót do domu. Gdy wrócił do domu dzień chylił się ku końcowi. Wstał z fotela, poszedł do spiżarni i przyniósł sobie bochenek chleba. Podszedł do półki, wziął nóż i talerz i ponownie usiadł w fotelu. Wpatrywał się przez chwilę w bochenek.
Gdy zaczął odkrawać kromkę, drzwi się nagle otworzyły z trzaskiem. W drzwiach stała postać, której twarzy Dermin nie mógł dostrzec. Postać padła na kolana.
-Błagam… Pomóż. – Wyszeptał przybysz i padł nieprzytomny.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)